środa, 3 stycznia 2018

Od Tarly

ـ الإمامُ عليٌّ (عَلَيهِ الّسَلامُ): يابنَ آدمَ، إذا رَأيتَ ربَّكَ سبحانَهُ يُتابِعُ علَيكَ نِعمَهُ وأنتَ تَعصيهِ فاحذَرْهُ.  ‪Imam Ali (AS) said, ‘O son of Adam, if you see your Lord bestowing bounties upon you in continuous succession while you are disobeying Him, then be cautious of Him.’ "Na górskich szlakach, gdzie wilk nie stanął,
W ciemnych dolinach, gdzie siedzi strach,
Stoi batalion okryty chwałą
I ryknął ktoś: wyruszyć już czas!
Więc idą kaskadą, bólu im mało,
Za swą ojczyznę oddać swój los,
I stoją znów, okryci chwałą,
W płomiennych zbrojach kutych na sztorc"

- Na sztorc? - burknęła znad kufla Nanti, kiedy w końcu w starej zaśmierdłej karczmie przestano na chwilę śpiewać durnowate szanty.
- No, na sztorc. Takie słowo - mruknęła Wae.
Tarly nie była zainteresowana specjalnie rozmową i tylko wodziła wzrokiem po całym pomieszczeniu, to raz skupiając uwagę na młodzikach, którzy wnosili do środka rum w beczkach, a raz na przystojnym rodzinnym, siedzącym kilka stolików dalej. Czuła się już zmęczona, a jej oczy zaczynały się kleić, ale nie chciała jeszcze wychodzić. Uwielbiała ten zapach zmieszanego ze sobą rumu i piwa, a szanty dodawały tylko uroku temu całemu obrazkowi beztroski. Nieważne ile razy już nie siedziała w tej samej karczmie, to zawsze na nowo zachwycała się tym miejscem.
- No mówię ci głupia idiotko, że na sztorc to znaczy najeżony! - ryknęła Wae, która nieomal w gniewie nie upuściła swojego wina na brudną podłogę.
- Ale niby jak zbroja ma być na sztorc?! Widziałaś kiedyś zbroję, która wyglądałaby jak jeż?! - Nanti prychnęła i zręcznie uniknęła uderzenia kieliszkiem, który niefortunnie trafił w tył głowy jakiegoś łysego faceta.
- Dwie kretynki - Tarly poderwała się z miejsca zauważając co się stało. Nagle ze stolika przed nimi, ławą podnieśli się do góry rośli mężczyźni. Nanti siedziała przerażona pod stołem wstrzymując nerwowo oddech, zaś Wae nadal dyszała ze złości, czekając, aż będzie mogła któremuś z nich przekrzywić twarz.
Tarly odchrząknęła. Co prawda chciała aby opuściło ją zmęczenie, ale nie kosztem bijatyki w jakiejś spelunie. Poprawiła obiema rękami swoją koszulę, która za bardzo podsunęła się do góry i pewna siebie podeszła do najwyższego z mężczyzn.
- Koleżanka przed chwilą też oberwała - złapała za kawałek sznurka, który związywał trochę rozdarty przy górze biały materiał i pociągnęła go, tym samym pozwalając przez chwilę oglądać zbójowi jej biust. - To tamci za nami - skinęła głową na jeszcze niczego niespodziewających się typów, którzy w pijackim amoku podrzucali czasem swoje puste kufle do góry. Nawet Wae otrząsnęła się trochę i łapiąc za kark swoją przyjaciółkę wywlokła ją spod dębowego stolika.
Trójka dziewczyn usunęła się z drogi szóstce facetów, którzy ruszyli ku najgłośniejszemu stolikowi w tym miejscu.

- Wae co z twoją siostrą? - zaczęła Tarly przerywając tym samym długą ciszę, w ciągu której przeszły już połowę miasta.
- Nadal choruje - mruknęła niepewnie illano.
Nanti szła za nimi lekko chwiejnym krokiem, ale nie przeszkadzało jej to, aby idąc po drodze zbierać fanty w postaci pozostawionych przez ludzi rupieci.
- Postaram się znaleźć jakiegoś medyka.
- Nie musisz, już i tak nic jej nie pomoże. Ma duchoty. Z matką przygotowujemy jej pogrzeb - Wae wzruszyła ramionami.
- Wyprawiacie jej pogrzeb za życia?
- A co innego? Do ślubu ją przygotowywać?! - warknęła.
Znowu ucichły. Zatrzymały się dopiero pod ścianą starej rudery, która odstraszała od siebie przechodniów.
- Poszukam kogoś kto pomoże - powiedziała Tarly i weszła po drewnianej drabinie na płaski dach.
Wae pożegnała się z nią niczym oficer jednego z tych zamorskich statków i wraz z Nanti pod pachą ruszyła wgłąb gorszej dzielnicy Sollasis.
Tarly odczekała dłuższą chwilę, aż obie jej koleżanki zniknęły za budynkami i ruszyła w drogę powrotną, tyle że przeskakując po dachach. Zatrzymała się dopiero w jednej z najbogatszych dzielnic tego portowego miasta. Rozglądnęła się po okolicy i spełzła na dół po kracie porośniętej bluszczem, po czym przeszła przez bogato zdobioną bramę.
- Witaj Stevens - powitała z uśmiechem kolegę, który drzemał sobie podtrzymując podbródek na trzonku swojej halabardy.
Mężczyzna otworzył nagle oczy, jakby nigdy nic poprawił swój ciemnogranatowy mundur i stanął wyprostowany.
- Śmierdzisz piwem - zmarszczył nos, kiedy Tarly schyliła się do krzaków za nim i wyciągnęła własny mundur.
- Wywietrzeje - mruknęła rozglądając się po ogromnym ogrodzie. Dopiero kiedy upewniła się, że wokół jest dostatecznie ciemno i nikt ich nie widzi ściągnęła spodnie oraz koszule, po czym ubrała się w swój strój.
- Na litość boską, Ho... - Stevens jęknął przeciągle odwracając wzrok. - Istnieje coś takiego jak bielizna.
Tarly wybuchła śmiechem. Nie spodziewała się takich słów po częstym bywalcu miejscowych burdeli.
- Podobno mężczyźni lubią nagie kobiety - powiedziała nadal nie mogąc przestać się śmiać.
- Mam swoje zasady - mruknął zniesmaczony oddając jej halabardę.
Dziewczyna przeczesała swoje niebieskie włosy palcami i poklepała go po ramieniu.
- Jeżeli uzbieram z marnej pensji strażnika tyle, żeby wystarczyło mi na ładne koronkowe gacie, to specjalnie dla ciebie zmienię zawód.
- Spokojnej nocy - brunet w końcu uśmiechnął się do niej pokazując cały rząd białych zębów.
- Oby taka była. Potrzebuje snu - Tarly ziewnęła przeciągle i przymknęła oczy.

Obudziła się dopiero ponad godzinę później, przypominając sobie, że już dawno powinna zrobić obchód dookoła domu jednego z ważniejszych polityków na wyspie.
Rozcierając sobie twarz, aby pozbyć się zmęczenia szła wyznaczoną drogą, która przeznaczona była specjalnie dla strażników, których opłacał sobie hrabia Davos. Ze względu na to, że cała droga wiodła pod oknami ogromnego domu, to Tarly za każdym razem z zaciekawieniem zaglądała do środka. Nie zdziwił jej fakt, że hrabia leżał upity z głową na swoim biurku, ani to, że w niektórych pomieszczeniach nadal paliły się świece, za to zdziwiło ją zupełnie, że nie spotkała jeszcze żadnego innego strażnika. Zboczyła z ustalonej ścieżki i przeskakując przez kwiaty posadzone w ogrodzie kierowała się do miejsca, w którym powinien urzędować siwobrody staruszek.
- Samwell? - wyszeptała próbując dostrzec kogokolwiek w ciemnościach. Przeskakiwała szybko przez kolejne krzaki róż, których kolce co jakiś czas zaczepiały się o materiał spodni. - Sir Samwell? - mruknęła widząc jakąś postać kilkanaście kroków przed nią. Zmniejszyła tępo. Nie była sama i była uspokojona tym faktem. Chciała przywitać staruszka, nawet wydawało jej się, że wyciąga do niej dłoń na powitanie, ale ten nagle upadł jak sztywny do przodu. Tarly dopadła do jego ciała, które leżało w bezruchu, na mokrej od rosy trawie. Mężczyzna leżał z ostrzem wbitym w kark i wydawał z siebie ostatnie tchnienia.
- Na Świętą Diunę - jęknęła podnosząc się szybko. Rzuciła w bok swoją ciężką oraz bezużyteczną halabardę i rzuciła się w stronę budynku. Nie za to jej płacili, żeby teraz miała siedzieć i lamentować nad starym Samwellem, któremu nic by już nie wróciło życia.
Weszła przez wyłamane drzwi. Gdyby wtedy nie skręciła poszukać kogoś innego, albo czekałby ją podobny los co starca, albo przeszłaby wcześniej obok drzwi, zanim je jeszcze wyłamano i niczego by nie zauważyła.
Skręciła w stronę lewego skrzydła domu, mijając dwa truchła kolejnych strażników, którzy pilnowali biura Davosa. Tarly przystanęła pod samymi drzwiami i wyciągnęła z cholewek butów dwa długie noże, przygotowując się na najgorsze.
Wpadła do środka i zastała to, czego się już spodziewała - hrabia wcale nie był upity, tylko leżał z poderżniętym gardłem na swoim ogromnym biurku. Nikogo prócz trupa w środku nie było, ale jej serce z przerażenia biło niczym dzwon, zaś nogi uginały się pod ciężarem przeżyć. W zakonie była przygotowywana do podobnych sytuacji, ale tak czy inaczej nie mogła się w żaden sposób uspokoić. Ogarnęła wzrokiem cały pokój i podniosła z podłogi zakrwawioną kartkę, którą od razu schowała w jednej z kieszeni, postanawiając przeczytać jej zawartość później, o ile da radę dotrwać do poranka.
Ruszyła dalej. W zupełnej ciszy przemierzała ogromne domostwo. Na kilku piętrach odnalazła kolejne ciała. Dziwił ją tylko fakt, że nigdzie nie było służby, której roiło się zawsze w tym miejscu. Długie rozważania przerwał jej dźwięk szeleszczących kartek. Trudno jej było powiedzieć co takiego znajdowało się w pokoju, z którego dobiegały hałasy, ponieważ znała tylko układ pokoi na parterze, lecz nie przeszkodziło jej to w żadnym wypadku przed stanowczym wkroczeniem do środka.
Światło świecy rozświetlało sylwetkę człowieka w ciemnym płaszczu, który z zaciekawieniem przekartkowywał jakieś notatki, których całe stosy walały się po podłodze.
- Może jakoś pomóc? - warknęła dziewczyna przystawiając ostrze do pleców mężczyzny.

Ktosiu?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon wykonała prudence. z Panda Graphics.