Nie potrzebowałem żadnej pomocy, lecz towarzystwo raczej mi nie zaszkodzi. Tym bardziej, że moja nowa znajoma była raczej przydatna i trochę mnie zaintrygowała. Nadal byłem zaskoczony wydarzeniami z tej nocy, więc w ciszy jechałem obok niej. Z nieba spadały delikatne płatki śniegu. Zakryłem się kapturem. Śnieg mi nie przeszkadzał, ale nie lubiłem mieć go we włosach. Kątem oka zerknąłem na Abigail. Przy pasie miała sztylet, który niedawno utraciłem. Cała ta sytuacja wydawała mi się dziwna, lecz na razie nie miałem zamiaru poruszać tego tematu. Rozejrzałem się w poszukiwaniu Ayamy. Wadera kroczyła kilka metrów za końmi. Jej widok mnie uspokoił.
Dojechaliśmy do bramy. Wyminęliśmy strażników. Moim oczom ukazała się piaszczysta droga, po jej obu stronach znajdowały się łąki, w oddali widać było las.
- Jeżeli pamięć mnie nie zwodzi - mruknąłem pod nosem - to tuż za lasem jest rzeka. Możemy zatrzymać się tam na krótki postój.
- Skoro tak twierdzisz - Abigail wzruszyła ramionami.
Kolejną część drogi przebyliśmy w milczeniu. Im bliżej lasu byliśmy, tym bardziej drażniła mnie rana na prawym boku. Gdyby była zwyczajnym obrażeniem, mógłbym ją uleczyć, ale cholerstwo było dziełem maga z Sollasis. Nie miałem pojęcia, jakiego zaklęcia lub trucizny użyto. Dlatego właśnie musiałem udać się do mojego dobrego znajomego, który się na tym znał.
- Co to? - usłyszałem pytanie Abigail. Kobieta pytała o coś, co wysuwało się z mojej torby. Schowałem przedmiot, aby nie wypadł.
- Smocza łuska - odparłem.
- Skąd ją masz i po co ci ona? - zdziwiła się.
- Dostałem na północy. Lubię zbierać takie rzeczy. Może kiedyś się przydadzą.
Abigail pokiwała głową i nie pytałao nic więcej.
Wreszcie wjechaliśmy do lasu. Gdy byłem młodszy, drzewa nocą zawsze napawały mnie strachem. Teraz lubiłem patrzeć na ich korony, oświetlane srebrnym blaskiem księżyca. Las spał, a panująca cisza wzbudzała we mnie spokój. Zmącił ją jednak odgłos łamanej gałęzi. Równocześnie z Abigail odwróciliśmy się, kobieta odruchowo sięgała po sztylet. Ulżyło mi, gdy zobaczyłem jedynie Ayamę.
- Jej nie musimy się obawiać - uśmiechnąłem się słabo i spuściłem z kobiety wzrok dopiero wtedy, gdy odsunęła dłoń od broni.
Im głębiej w lesie się znajdowaliśmy, tym bardziej ścieżka się zacierała. Nie zwróciłbym na to uwagi gdyby nie fakt, że konary i większe kamienie utrudniały koniom przejście. Wierzchowce pokonywały jednak przeszkody z łatwością.
Aby im pomóc, użyłem w myślach zaklęcia oświetlającego, ponieważ księżycowy blask nie był tak intensywny jak światło dnia.
- Wolisz zaklęcia niewerbalne?
W głosie Abigail zabrzmiała nuta zdziwienia.
- Takich się uczyłem - wzruszyłem ramionami. - Nie jestem wielkim magiem, uczyłem się sam i dość krótko. Moja ukochana księga przepadła podczas ataku smoka.
- Smoka?
- Nie był ogromny, lecz zdemolował prawie całą wioskę i kilka pastwisk - skrzywiłem się na wspomnienie zgliszczy, jakie ujrzałem po powrocie do wsi. - Uroki życia na północy.
Uniosłem dłoń, aby poprawić kaptur. Przygryzłem wargę czując, jak strużka krwi spływa po moim boku. Cholera, będę musiał ogarnąć to w czasie postoju.
Abigail?
Przepraszam, że tak krótko, ale nie wiedziałem, co napisać ><
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz