Zgubiłam się to mało powiedziane pomyślała Falka, jednak pozostawiła zbędną uwagę dla siebie.
- Hm... - z jej gardła wydobył się bliżej nieokreślony dźwięk. - Nie widzę powodu, dla którego "listonosze" mieli by omijać karczmy... - uniosła kufel do ust, który jednak opuściła odkrywszy, że jest pusty. - W każdym razie czysto teoretycznie to nie. Nie zgubiłam się.
- Czysto teoretycznie? - zaciekawiła się niebieskooka nadal uważnie przyglądając się brunetce.
Zwiadowca leniwym ruchem wyciągnął z kieszeni grubego, zimowego płaszcza, w którym zresztą nadal siedział, wymiętolony kawałek pożółkłego papieru. Szatynka rozwinęła kartkę i przyjrzała się widniejącym na niej czarnym znakom.
- Czysto teoretycznie już od dawna jestem na miejscu - wskazała palcem punkt na mapie. - A gdzie jestem...chyba widać.
- Widać - orzekła głosem specjalisty. - Widać, że będziesz potrzebować przewodnika...
- JA chętnie oprowadzę panienki po okolicy! - do rozmowy wtrącił się nieproszony gość. Sięgający ozdobioną bliznami głową sufitu mężczyzna podniósł się chwiejnie z ławy rozlewając przy tym zawartość swojego kufla. - Zaczniejmy może od tej... no... sypialni... pan gospodarz ma tekie ładne, tam do góry...
Zataczając się podszedł do siedzących przy kominku kobiet. Chciał znaleźć oparcie na krześle tej odzianej w szmaragdowe szaty. Już sięgał do niego ręką, gdy nagle z głośnym wrzaskiem został zaatakowany przez jej pierzastego strażnika. Pozbawiony równowagi z łomotem gruchnął na ziemię w akompaniamencie dzikich okrzyków bojowych orła uparcie atakującego twarz niedoszłego napastnika i gromkiego śmiechu jego współbiesiadników. Właścicielka ptaka odwołała zwierzę, które posłusznie zostawiło nieszczęśnika i wylądowało na jej wystawionym przedramieniu.
- Zaraz ci to ptaszysko wypcham - syczała ofiara próbując podnieść się z podłogi.
- Dotkniesz Senu, a stracisz palce - obiecała mężczyźnie kobieta spokojnym, lecz pełnym zmęczenia i irytacji głosem. - Dotkniesz mnie, a do końca życia będziesz ścigany przez łowców nagród.
Głośne okrzyki towarzyszy nieszczęśnika zmalały na intensywności, gdy zdali sobie sprawę, że ich przyjaciel zadaje się z nie tą kobietą, z którą powinien. Dwoje podeszło do wijącego się na podłodze pośród piwa i własnej krwi, której odrobina pojawiła się za sprawą orlich szponów, przyjaciela i podniosło go przytrzymując aby przypadkiem znowu się nie przewrócił tudzież nie próbował spełnić swoich gróźb, które nieustannie wybąkiwał pod nosem.
Dziewczyna zasiadła ponownie na krześle ptakowi pozwalając przesiąść się na jej udo, który poczuwszy bijące od paleniska ciepło zaczął się stroszyć i pielęgnować swoje złocisto brązowe pióra.
- Potrzebuję kogoś, kto zaprowadził by mnie we wskazane uprzednio miejsce - odezwała się w końcu Sekhmet głaszcząc po głowie orlicę.
- Na tych idiotów bym nie liczyła - odparła niebieskooka rozsiadając się wygodniej i zakładając nogę na nogę. - Zdążyliby się dwa razy zgubić zanim doszli by do swoich koni... Jeśli jeszcze ich nie przepili...
- Rozumiem, że znasz okolicę - Falka kątem oka spoglądała na rozmówczynię cały czas jednak przyglądając się swojemu zwierzakowi.
- Wystarczająco... - wyznała tajemniczo dziewczyna, a kąciki jej ust w jednej chwili uniosły się odrobinę wyżej, niż zazwyczaj.
- Świetnie. To zabieraj co konieczne i ruszamy. Nie płacę z góry.
- Spokojnie, nigdzie jeszcze nie jedziemy - zatrzymała wstającą Falkę niebieskooka.- W taki śnieg to nawet stajnia nie ujedziemy.
- Nie prosiłam o opinię - warknęła poirytowana brunetka kichając na zakończenie. Tylko kataru jej do szczęścia brakowało.
- To nie opinia, a warunek - sprostowała szatynka.- Ja w taką pogodę nigdzie się nie wybieram.
- To poszukam kogoś innego.
- Nie znajdziesz kogoś innego. Mam tu monopol kochanieńka.
Falka bardzo chciała zaprzeczyć, ale niestety nie mogła. Już wcześniej rozejrzawszy się po twarzach zgromadzonych nie zauważyła nikogo godnego zaufania. Oczywiście nie żeby wierzyła w szczere intencje rozmówczyni. Niejedno już widziała. Nawet dziesięcioletnie morderczynie i siedmioletnie włamywaczki-prostytutki. Jednak czarnowłosa jako jedyna z obecnych w oberży nie sprawiała wrażenia bezdusznego mordercy. Raczej przebiegłego złodzieja, a z takim Sekhmet bez problemu dałaby sobie, w razie czego, radę... Ale oczywiście mogła się mylić...
Usiadła z powrotem dając za wygraną. Orilca poirytowana ciągłymi zmianami pozycji właścicielki pofrunęła z powrotem na poroże.
- Połowa z góry - zażądała przewodniczka.
- Nie przeciągaj struny - pociągnął nosem wysłannik poczty.
- Mam ufać, że mi zapłacisz?
- Masz moje słowo, a tych na wiatr nie rzucam.
- Niech będzie - uległ po chwili namysłu nawigator i wyciągnął rękę. Sekhmet uścisnęła dłoń oficjalnie dobijając w ten sposób targu. - Freysdal.
- Sekhmet.
Załatwiwszy wszelkie formalności Falka mimowolnie rzuciła życzenie dobrej nocy i rzucając na ladę należne za noc powłok łatwo się w kierunku sypialni. Po drodze kichnęła jeszcze parę razy, lecz z całych sił nie dopuszczała do siebie myśli, że mogłaby się rozchorować.
Następnego poranka jej nos zmienił zarówno kolor, przybierając barwę dojrzałego pomidora, jak i rozmiar przypominając bulwę ziemniaka. Zwiadowca odzywał się mało zważywszy na niezbyt reprezentatywny, nosowy głos, którym zmuszony był się posługiwać. Całemu zjawisku towarzyszył również ból zatok i niekończące się zapasy żółtawego gluta wskazującego na infekcję bakteryjną.
- Siodłaj konia i jedziemy - rozkazała Sekhmet budząc Freysdal gwałtownym zerwaniem z niej kołdry.
Freysdal?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz