Przechadzałam się teraz brzegiem lasu, rozkoszując się tym ostrym, mroźnym powietrzem. Wdychając je, tak czyste i chłodne, dopiero było czuć, że się żyje. Noc była bezchmurna, niebo rozjaśnione przez miliardy migoczących gwiazd, a ziemia pokryta grubą pierzynką białego śniegu. Uśmiechnęłam się delikatnie.
- Cóż za piękna noc - szepnęłam do siebie, dzierżąc splamiony krwią sztylet w ręku.
Kobietę zawsze postrzegać się będzie jako tę słabą kreaturę. Tę, która nie jest zdolna do najmniejszego wysiłku - czy to podnieść jakieś cięższe przedmioty, czy to długo być w ruchu, a już tym bardziej niewyobrażalnym jest, aby kobieta uczestniczyła w walce. Tak samo z kwestią charakteru. Kobieta może płakać, może lamentować, powinna wręcz to robić. Jest także tą mniej inteligentną, mniej zaradną, mniej rezolutną - nie ma więc równych praw, a już na pewno nie będzie brane pod uwagę jej zdanie, spojrzenie na jakiekolwiek sprawy. Jest, patrząc na to z perspektywy mężczyzn, niezbyt użyteczna. Coś jak gorszy sort, gorsza rasa jakiejkolwiek istoty - kobieta. Potrzebna mężczyznom po to, aby ich wykarmić, zaspokoić, pocieszyć oczy.
Ha.
Na mnie nigdy w ten sposób nie patrzono. Byłam czczona. Byłam szanowana. Byłam ceniona. Tylko matka miała z tym problem, ale ją szybko ze swojej drogi usunęłam. A ojciec? Och, ojczulek wielbił mnie, chociaż się do tego nie przyznawał. Byłam przecież perfekcyjną, dobrą, grzeczną i ułożoną córką, miał powody.
Gdyby ten głupiec tylko wiedział, co jego idealna córeczka uczyniła przed dwudziestoma minutami.
Z zamyślenia wyrwał mnie szelest liści po lewej, od strony lasu. Nie bez powodu wybrałam to miejsce - tędy mogłam przemknąć niezauważona do swojej chaty. To nie był dźwięk liści poruszanych przez wiatr, zdecydowanie. Oj, to nie wróży nic dobrego.
Zwróciłam się w stronę lasu i wytężyłam wzrok. W moją stronę kroczyła jakaś szczupła postać. Milczałam wciąż, z kamienną twarzą, aż go ujrzałam
Niezbyt wysoki chłopak, bardzo smukły, o bladej cerze i białych niczym śnieg włosach. Przyjrzałam się przez sekundę jego twarzy. Och, tak - Onterre.
Nim zdążył się mi lepiej przyjrzeć, schowałam sztylet za pazuchę.
- Nie spodziewałabym się nikogo spotkać w lesie o tej porze - rzekłam z tą wrodzoną wyższością.
Chłopak czujnie mnie obserwował, ściągnął brwi i po chwilowej pauzie także odparł:
- Ja także. Dlatego właśnie tędy się przechadzam.
Przy jego boku pojawiła się duża wadera, wpatrująca się we mnie nieufnie. Delikatnie powarkiwała. Uśmiechnęłam się sarkastycznie. Teraz nic by mnie już nie przeraziło.
- Kim jesteś? - zapytał, wciąż bacznie mi się przyglądając. Owinęłam się szczelniej płaszczem, okrywając całą pazuchę, i rzuciłam mu tajemnicze spojrzenie.
- Zależy, kto pyta.
(Teamin?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz