- Nic nie szkodzi - uśmiechnęłam się do niego i dotknęłam naszyjnika, który przybrał barwę rubinową. - On zmienia kolor w zależności kto go dotknie.
- Niesamowite - Taemin ponownie wziął go do ręki, a ten przybrał barwę szafiru. - Dlaczego akurat syrena? - obejrzał go dokładnie i odłożył z powrotem na biurko.
- Dostałam go od siostry, jeszcze wtedy nie wiedziałam, że jest moją siostrą. Ma na imię Elisif - znowu go dotknęłam, był piękny gdy przechodził między barwami. Tae popatrzył się na mnie z wielkim zdziwieniem, gdy usłyszał o mojej siostrze. - Nie patrz się tak sama przed chwilą się dowiedziałam, tak samo o rodowodzie... Największy mag w historii był naszym przodkiem. Czy to nie niesamowite? - uśmiechnęłam się do niego.
- Nie zaprzeczę.
- I w dodatku dowiedziałam się, że mam jakichkolwiek krewnych, jeszcze parę godzin temu nikogo nie miałam - uśmiechnęłam się do niego.
- Co zamierzasz robić, gdy już dotrzemy do Kinaygarya? - zapytał.
- Wyruszę do siostry chcę się jak najszybciej z nią spotkać - oparłam się o biurko. - Czy Magra wyruszy z nami?
- Sam tego nie wiem - wzruszył ramionami.
- Dzisiaj mija czwarta noc odkąd tu jesteśmy.
- Ale ten czas szybko leci - powiedział jakby ze smutkiem w głosie, ale prawie nie zauważalnym.
Nie chciałam go dobijać tym, że dla mnie czas najczęściej nie odgrywa bardzo ważnej roli. Smutne jest życie człowieka, ale Merlin dożył dwusetki może mu też się uda. W nim i Elisif cała nadzieja narodu. Z jednej strony cieszyłam się, że Taemin jest moim krewnym, ale jednak odczuwałam z tego powodu pewien malutki smutek, można powiedzieć nie istotny, nie zauważalny. Może to niestrawność przez tego kurczaka? Nie chciałam się tym teraz przejmować. Teraz Tae stał koło mnie i czekał czy coś powiem.
- To ja już może pójdę - oznajmił i zaczął kierować się w stronę drzwi.
- Chciałam ci tylko powiedzieć, że mam jeszcze ponad sto dwadzieścia notesów o różnej tematyce, jak skończysz czytać możesz poprosić o następny. Nie ważne jaką tematykę mi podasz ja ją znajdę - uśmiechnęłam się do niego, a on to odwzajemnił i wyszedł.
Spojrzałam na zegarek. Dochodziła szesnasta. Jeszcze jest wcześnie. Zaczełam pakować szafę zostawiłam tylko strój ma jutro i piżamę. Sprawiłam, że szafa jest normalna, bo nie potrzebowałam już jej. Rozmyślałam nad moją lepianką z szkła, która była na pół ściany. Stworzyłam iluzję ściany, ale nie udało mi się jej zmaterializować. To zbyt trudne na razie dla mnie. Zostawię to tak jak jest, mam nadzieję, że nikt prędko się nie skapnie, zostawiłam tylko iluzję.
Rozmyślałam nad moim spotkaniem z Elisif po tylu latach. Nie wiedziałam, czy w ogóle ją znajdę na wyspie, gdyż była całkiem duża, ale najpewniej była gdzieś w pobliżu mojego starego domu. Brakowało mi jej, pięćdziesiąt lat rozłomki to dla nas za dużo, prawie jedna czwarta mojego życia. Niestety tak już to jest kiedy cały czas się podróżuje. Nie wyobrażam sobie innego życia. Tu ktoś chce mnie nieudolnie zabić innym razem szukam skrytobójcy na balu, jeszcze innym spotykam innych przedstawicieli szlachty również podróżujących jak ja. A teraz... Jestem tu i dowiedziałam się więcej niż przez ostatnie dziesięć lat. Mam jednak jakąś rodzinę, możliwe, że mój ród ma jeszcze nadzieję na dalszy ciąg. Czego można jeszcze chcieć od życia, bo ja sama nie wiem czym jest szczęście jeżeli nie tym. Za oknem zauważyłam, że rozszalała się śnieżyca. Byłam głodna, więc zeszłam na dół, gdzie spotkała Magrę. Dookoła nas było słychać wielki gwar, karczma była w połowie pełna. Zwinnie ominęłam Magrę i weszłam do kuchni niezauważona. Wzięłam jabłko z koszyka. Lekka kolacja będzie dobra. Tak, o szesnastej jem kolację, nie poważna jestem, ale tyle powinno mi wystarczyć. Nie muszę dużo jeść, tym bardziej, że nie dawno piłam. Tym razem nie udało mi się niezauważenie wyjść z kuchni.
- A co tu tak podjadasz? - zapytał Magra.
- Jem kolację - podniosłam jabłko niczym toast i wzięłam gryz tego soczystego jabłka. Po sekundzie stałam już za nim i szłam dalej przed siebie.
- Mogła byś mi przynieść z sklepu produkty z listy? - podał mi kartkę.
Bardzo zdziwiło mnie to pytanie, ale najwyraźniej uznał, że nikt inny sobie nie poradzi.
- Oczywiście - ruszyłam w stronę drzwi.
- Nie zapomnij się ubrać powiedział do mnie tak jakbym stała przy nim, ale najwidoczniej wiedział, że usłyszę. Pobiegłam do swojego pokoju i ubrałam w kolorze rubinu pelerynę. Sprawdziłam czy broszka dalej jest na swoim miejscu i zeszłam z powrotem na dół. Podeszłam do barku i ob kręciłam się.
- Może być - powiedział tylko Bosmer i wrócił do swoich obowiązków.
Wyszłam na dwór. Było jeszcze gorzej niż myślałam. Popatrzyłam się na listę.
Trzy mandarynki, cztery jabłka, trzy kilogramy dziczyzny i cztery bochenki chleba.
To trochę pochodzę. Najpierw zajrzałam do mięsnego i kupiłam cztery kilogramy dziczyzny, nie zabroni mi. Potem poszłam do piekarni i kupiłam pięć bochenków chleba. W warzywniaku sześć mandarynek i osiem jabłek. Muszę w prawdzie wziąć coś na drogę. Powoli wracałam patrząc na lampy, które migotały przez śnieżycę. Lubiłam tegi typu wystrój. Brukowana kostka, wiszące lampiony... Prawie jak w domu, tylko brakowało mi morza, wody do której mogę w każdej chwili popływać. Za mną od jakiegoś czasu szła pewna postać, powoli zaczęła mnie irytować, więc się odwróciłam.
- Odczep się - powiedziałam, ale ona dalej się do mnie zbliżała, powoli, bo przez śnieżycę, ale szła, gdy była dwa metry ode mnie wyjęła sztylet i zaczęła do mnie gadać, że mam oddać pieniądze, bo mnie zabije.
Naprawdę czasem załamuję się nad takimi osobami. Uniosłam go około pięć metrów nad ziemię i zostawiłam tak, będzie tak wisiał godzinę. Dobrze mu to zrobi. Weszłam do gospody i podeszłam do lady z zakupami.
- Proszę - uśmiechnęłam się, wzięłam jabłko i mandarynkę z siatki i usiadłam przy stoliku skubiąc skórkę.
- Niesamowite - Taemin ponownie wziął go do ręki, a ten przybrał barwę szafiru. - Dlaczego akurat syrena? - obejrzał go dokładnie i odłożył z powrotem na biurko.
- Dostałam go od siostry, jeszcze wtedy nie wiedziałam, że jest moją siostrą. Ma na imię Elisif - znowu go dotknęłam, był piękny gdy przechodził między barwami. Tae popatrzył się na mnie z wielkim zdziwieniem, gdy usłyszał o mojej siostrze. - Nie patrz się tak sama przed chwilą się dowiedziałam, tak samo o rodowodzie... Największy mag w historii był naszym przodkiem. Czy to nie niesamowite? - uśmiechnęłam się do niego.
- Nie zaprzeczę.
- I w dodatku dowiedziałam się, że mam jakichkolwiek krewnych, jeszcze parę godzin temu nikogo nie miałam - uśmiechnęłam się do niego.
- Co zamierzasz robić, gdy już dotrzemy do Kinaygarya? - zapytał.
- Wyruszę do siostry chcę się jak najszybciej z nią spotkać - oparłam się o biurko. - Czy Magra wyruszy z nami?
- Sam tego nie wiem - wzruszył ramionami.
- Dzisiaj mija czwarta noc odkąd tu jesteśmy.
- Ale ten czas szybko leci - powiedział jakby ze smutkiem w głosie, ale prawie nie zauważalnym.
Nie chciałam go dobijać tym, że dla mnie czas najczęściej nie odgrywa bardzo ważnej roli. Smutne jest życie człowieka, ale Merlin dożył dwusetki może mu też się uda. W nim i Elisif cała nadzieja narodu. Z jednej strony cieszyłam się, że Taemin jest moim krewnym, ale jednak odczuwałam z tego powodu pewien malutki smutek, można powiedzieć nie istotny, nie zauważalny. Może to niestrawność przez tego kurczaka? Nie chciałam się tym teraz przejmować. Teraz Tae stał koło mnie i czekał czy coś powiem.
- To ja już może pójdę - oznajmił i zaczął kierować się w stronę drzwi.
- Chciałam ci tylko powiedzieć, że mam jeszcze ponad sto dwadzieścia notesów o różnej tematyce, jak skończysz czytać możesz poprosić o następny. Nie ważne jaką tematykę mi podasz ja ją znajdę - uśmiechnęłam się do niego, a on to odwzajemnił i wyszedł.
Spojrzałam na zegarek. Dochodziła szesnasta. Jeszcze jest wcześnie. Zaczełam pakować szafę zostawiłam tylko strój ma jutro i piżamę. Sprawiłam, że szafa jest normalna, bo nie potrzebowałam już jej. Rozmyślałam nad moją lepianką z szkła, która była na pół ściany. Stworzyłam iluzję ściany, ale nie udało mi się jej zmaterializować. To zbyt trudne na razie dla mnie. Zostawię to tak jak jest, mam nadzieję, że nikt prędko się nie skapnie, zostawiłam tylko iluzję.
Rozmyślałam nad moim spotkaniem z Elisif po tylu latach. Nie wiedziałam, czy w ogóle ją znajdę na wyspie, gdyż była całkiem duża, ale najpewniej była gdzieś w pobliżu mojego starego domu. Brakowało mi jej, pięćdziesiąt lat rozłomki to dla nas za dużo, prawie jedna czwarta mojego życia. Niestety tak już to jest kiedy cały czas się podróżuje. Nie wyobrażam sobie innego życia. Tu ktoś chce mnie nieudolnie zabić innym razem szukam skrytobójcy na balu, jeszcze innym spotykam innych przedstawicieli szlachty również podróżujących jak ja. A teraz... Jestem tu i dowiedziałam się więcej niż przez ostatnie dziesięć lat. Mam jednak jakąś rodzinę, możliwe, że mój ród ma jeszcze nadzieję na dalszy ciąg. Czego można jeszcze chcieć od życia, bo ja sama nie wiem czym jest szczęście jeżeli nie tym. Za oknem zauważyłam, że rozszalała się śnieżyca. Byłam głodna, więc zeszłam na dół, gdzie spotkała Magrę. Dookoła nas było słychać wielki gwar, karczma była w połowie pełna. Zwinnie ominęłam Magrę i weszłam do kuchni niezauważona. Wzięłam jabłko z koszyka. Lekka kolacja będzie dobra. Tak, o szesnastej jem kolację, nie poważna jestem, ale tyle powinno mi wystarczyć. Nie muszę dużo jeść, tym bardziej, że nie dawno piłam. Tym razem nie udało mi się niezauważenie wyjść z kuchni.
- A co tu tak podjadasz? - zapytał Magra.
- Jem kolację - podniosłam jabłko niczym toast i wzięłam gryz tego soczystego jabłka. Po sekundzie stałam już za nim i szłam dalej przed siebie.
- Mogła byś mi przynieść z sklepu produkty z listy? - podał mi kartkę.
Bardzo zdziwiło mnie to pytanie, ale najwyraźniej uznał, że nikt inny sobie nie poradzi.
- Oczywiście - ruszyłam w stronę drzwi.
- Nie zapomnij się ubrać powiedział do mnie tak jakbym stała przy nim, ale najwidoczniej wiedział, że usłyszę. Pobiegłam do swojego pokoju i ubrałam w kolorze rubinu pelerynę. Sprawdziłam czy broszka dalej jest na swoim miejscu i zeszłam z powrotem na dół. Podeszłam do barku i ob kręciłam się.
- Może być - powiedział tylko Bosmer i wrócił do swoich obowiązków.
Wyszłam na dwór. Było jeszcze gorzej niż myślałam. Popatrzyłam się na listę.
Trzy mandarynki, cztery jabłka, trzy kilogramy dziczyzny i cztery bochenki chleba.
To trochę pochodzę. Najpierw zajrzałam do mięsnego i kupiłam cztery kilogramy dziczyzny, nie zabroni mi. Potem poszłam do piekarni i kupiłam pięć bochenków chleba. W warzywniaku sześć mandarynek i osiem jabłek. Muszę w prawdzie wziąć coś na drogę. Powoli wracałam patrząc na lampy, które migotały przez śnieżycę. Lubiłam tegi typu wystrój. Brukowana kostka, wiszące lampiony... Prawie jak w domu, tylko brakowało mi morza, wody do której mogę w każdej chwili popływać. Za mną od jakiegoś czasu szła pewna postać, powoli zaczęła mnie irytować, więc się odwróciłam.
- Odczep się - powiedziałam, ale ona dalej się do mnie zbliżała, powoli, bo przez śnieżycę, ale szła, gdy była dwa metry ode mnie wyjęła sztylet i zaczęła do mnie gadać, że mam oddać pieniądze, bo mnie zabije.
Naprawdę czasem załamuję się nad takimi osobami. Uniosłam go około pięć metrów nad ziemię i zostawiłam tak, będzie tak wisiał godzinę. Dobrze mu to zrobi. Weszłam do gospody i podeszłam do lady z zakupami.
- Proszę - uśmiechnęłam się, wzięłam jabłko i mandarynkę z siatki i usiadłam przy stoliku skubiąc skórkę.
(Taemin?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz