Zeskakuję z konia, odprowadzam go do stajni i poluźniam popręg, przy okazji zabezpieczając wodze. Otrząsam się ze śniegu, zrzucam kaptur i przez chwilę cieszę ciepłem bijącym od przynajmniej dwóch tuzinów koni. Kupię mojemu owsa, należy mu się. Wypocznie przez noc. Przesuwam dłonią po boku ogiera i marszczę nos. Przy okazji powinien wyschnąć. Rozglądam się, szukając wzrokiem jakiegoś koca, żeby mi się koń nie przeziębił. Podchodzę do śpiącego stajennego i zrywam z niego okrycie. Już mu się nie przyda. Zaczynam energicznie wycierać boki i szyję wierzchowca świeżą słomą, po czym klepię go po głowie i narzucam mu koc na grzbiet. Skoro ja się ogrzeję, to on też powinien. Puszczam mimo uszu narzekania zaspanego stajennego i sięgam do torby po kilka koron, wciskając mu je w dłoń.
- Przy okazji daj mu owsa — rzucam niedbale i ruszam w stronę karczmy, poprawiając włosy. Rozglądam się uważnie, uśmiechając nieznacznie. Nic a nic się tu nie zmieniło, jakby czas stanął w miejscu. Nie zwracając na siebie dużej uwagi, wchodzę do karczmy, siadam na ławie tuż przy kominku i zamawiam grzaniec, wcześniej mocnym uderzeniem o ladę budząc karczmarza. Później trochę się prześpię, a później, pewnie wieczorem ruszam dalej w drogę, po resztę zapłaty od tego całego Longchampa. Odchylam się na ławie, poluźniam pas i opieram nogi o kominek, popijając grzaniec. Z zadowoleniem przymykam oczy i niedbałym ruchem dłoni rozpinam podszyty futrem płaszcz, przewieszając go przez oparcie ławy, by wysechł. O tej porze w oberży jest nad wyraz cicho i spokojnie, pewnie wszyscy śpią po solidnej popijawie. Odstawiam kufel i podnoszę się, kładąc kilka koron na — Jakiś sensowny pokój, bez wszy w sienniku — mężczyzna wskazuje na schody, obserwując mnie podejrzliwie. Widocznie kojarzy mnie z jakiegoś listu gończego. Bywa. Ruszam we wskazanym kierunku i popycham drzwi od jednego z pokojów.
Nieśpiesznie schodzę po schodach, przecierając zaspaną twarz. W karczmie panuje charakterystyczny dla niej gwar, goście to głównie tutejsi mężczyźni, zbóje, najemnicy i cała reszta. Kojarzę kilka z tych pokrytych bliznami twarzy, jednak nie dosiadam się do żadnego z tych podróżników, dostrzegając wysłannika Poczty w szmaragdowym płaszczu. Jest ode mnie wyższy, jak właściwie wszyscy tutaj, no kto by się spodziewał. Mogłabym by te parę centymetrów wyższa.
- Można się dosiąść? — przybieram przyjazny wyraz twarzy i uśmiecham delikatnie, jednocześnie uważnie lustrując wzrokiem wysłannika, a właściwie wysłanniczkę, co dostrzegam dopiero po chwili. Ta nieznacznie kiwa głową, popijając ale, to znaczy najgorsze świństwo jakie można pić. Siadam obok niej i zakładam nogę na nogę — Co cię tu sprowadza? Poczta rzadko dociera w tak nieprzyjazne strony, wiem co mówię — uważnie obserwuję podróżniczkę, jednak niewiele mogę wywnioskować, widząc zaledwie część jej profilu.
- Listy - rzuca, dopijając piwo — Docieramy tu częściej niż ci się zdaje, w końcu roznosimy pocztę po całym kontynencie — czyżbym słyszała pewne wahanie? Nie, chyba mi się zdawało.
- Ale wysłannicy raczej rzadko obijają się po karczmach, z tego, co mi wiadomo — lekko przekrzywiam głowę, uśmiechając się — Zgubiłaś się?
Sekhmet?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz