Z cichym charknięciem wypluwam zabarwioną na czerwono ślinę, przy uderzeniu w drzewo mocno przygryzłam sobie język. Cholera jasna. Wsuwam Zmrok za pas i łapię się za bark, powoli, z jękiem bólu podnosząc z ziemi. Nie doceniłam tego faceta, wszystko działo się tak szybko, że nie zdążyłam wspomóc się magią, która wymaga ode mnie pewnego skupienia, jako że nie należę do Altmerów, a dopiero drugich z potomków Wysokiego Rodu, ich niestety, bądź co bądź, nieco słabszych braci. Swoją drogą, jako Berserk mężczyzna jest moim naturalnym wrogiem, wstrętni uzurpatorzy, powinna im wystarczyć ich własna ojczyzna, a zamiast tego zagarniają sobie nieswoje, i tak już wyniszczone przez nieustanne wojny z ludźmi tereny, doprowadzając do tego, że rasa Dunmerów chyli się ku upadkowi. Zerkam na porzucony, złamany pałasz, oceniając jego wartość. Jeden z lepszych, ale nie na tyle, bym nie mogła zapłacić najemnikowi od ręki, stać mnie. Powoli wlokę się w stronę obozu, przeczesując pamięć w poszukiwaniu jakiegokolwiek zaklęcia leczniczego, albo chociaż takiego, które uśmierzyłoby ten dojmujący ból napuchniętego już ramienia. Nic, pustka, zero, jedynie tępy, nieznośny ból promieniujący od barku aż do łokcia i w drugą stronę, do szyi. Mimowolnie zgrzytam zębami i zaciskam dłoń w pięść, a moje oczy błyskają szkarłatem. Zemszczę się, zaczekam na odpowiedni moment i dobiję go, będzie umierał wielokrotnie, z krzykiem na ustach. Moja mała, urocza zemsta. Poczekam z tym jeszcze trochę, by urosła w siłę. Dorzucam kilka drew do ognia i siadam blisko niego, wzdychając ciężko. Przeszukuję torbę i wyciągam z niej specjalną maść, którą starannie wcieram w bark, wzdychając z ulgą. Staram się ignorować wszechobecny nieład, ręce aż świerzbią mnie, by ułożyć wszystko równo i w idealnych odstępach, ten nieporządek doprowadza mnie do szału. Po krótkiej chwili prycham cicho i zaczynam krzątać się po obozie, nie zniosę tego dłużej. Przy okazji wyjmuję pieniądze z juków i rzucam mieszek ze starannie odliczonymi koronami obok mężczyzny, jednak po chwili schylam się i układam go tak równo, jakby od tego zależało moje życie. Taki los obsesyjnego perfekcjonisty. Pedantycznie kilkukrotnie poprawiam każdy przedmiot w zasięgu wzroku, aż wszystko jest właśnie tak, jak powinno. Krytycznym spojrzeniem lustruję cztery ubłocone, styrane konie. O nie, nie może być, muszą lśnić. Sięgam po szczotkę i zaczynam pieczołowicie czyścić swojego gniadosza, aż pod warstwą kurzu i brudu odkrywam u niego długie, białe odmiany na nogach. Któż by się spodziewał. Ten parska wesoło i potrząsa długą, teraz również lśniącą i zadbaną grzywą. Rumak godny królowej. Sprawnie doprowadzam do porządku również szkapę Talyush'a i zmęczone życiem konie kupców. Zemsta zemstą, ale nie zamierzam dłużej krzywdzić swoich oczu tak tragicznym wyglądem tych zwierzaków. Zastaje mnie świt, gdy wiążę cudowną, jaskrawo różową wstążkę w ogonie klaczy najemnika. Podchodzę do niego i budzę kopniakiem w żebra, krzyżując ręce na piersi.
- Wstawaj, śpiąca królewno, świta — rzucam, na co ten tylko macha ręką i przewraca na drugi bok.
- Dajże mi spokój, kobieto — mruczy, szczelniej owijając się płaszczem. Teatralnie przewracam oczami i prycham cicho — Tamci jeszcze śpią, więc?
- Więc mógłbyś z łaski swojej wstać i przygotować się do dalszej podróży, ale jak sobie chcesz — podchodzę do swojego gniadosza i zarzucam juki na jego grzbiet, starannie przypinając je do uprzednio założonego siodła, tak, by w razie czego nie odczepiły się i nie spadły na ziemię. Ten prycha niespokojnie, zaskoczony nagłym ruchem i robi kilka kroków do tyłu, niemal miażdżąc najemnikowi dłoń, jednak na jego szczęście w porę przetacza się na bok. Brawo, jestem dumna. Widocznie mój rumak niezbyt go lubi.
Talyush? Wybacz, że takie krótkie, nijakie i w ogóle bleh.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz