Zmarszczyłem brwi, gdy nagle do moich uszu dotarły rozgniewane okrzyki moich oburzonych słuchaczy. Mimo niewielkiej ilości wypitego wina już szumiało mi w głowie. Omiotłem wzrokiem otaczających mnie mężczyzn.
- Jakże śmiałbym kłamać? - zapytałem znużonym głosem.
- Dlaczego my mamy ci wierzyć? - odparł ktoś pytaniem na pytanie.
- Jestem wędrowcem. W ciągu swego krótkiego życia zwiedziłem większość terenów naszego kraju. Widziałem więcej niż wy, siedzący w tym lokalu niemal codziennie - bardziej nachyliłem się nad blatem stołu. - Wysłuchiwałem prawdziwych opowieści naocznych świadków. Poza tym do tej pory słuchaliście w skupieniu, dlaczego teraz oskarżacie mnie o kłamstwa?
- Nie uwierzę, że smoki mogą być tak ogromne - odezwał się inny. Westchnąłem cicho. Wszyscy ludzie w stolicy wiedzą tak niewiele? Sięgnąłem do spoczywającej na moich kolanach torby i wyciągnąłem z niej dwa przedmioty. Położyłem je na blacie. W oczach zgromadzonych (nie było ich zbyt wiele, ale było to dla mnie wygodniejsze) dostrzegłem cień ciekawości. Pierwszym przedmiotem był sztylet, który wyciągnąłem z misternie zdobionej pochwy i pokazałem go mężczyznom.
- Kieł smoka! - krzyknął ktoś, reszta zaczęła szeptać między sobą. Obróciłem broń w dłoni i przejechałem ostrzem po palcu. Po chwili można było ujrzeć cienką strużkę krwi.
- Oryginalnie kieł był większy. Aby sztylet był zdalny do użytku, należało go wcześniej obrobić - mruknąłem. Miałem wrażenie, że rozmawiam z dziećmi. Właściwie to nie mogłem oczekiwać od słuchających wielkiej inteligencji. - Podobno pochodzi z Wieku Dwóch Węży, jest więc cenną pamiątką.
Kilkoma sprawnymi ruchami schowałem broń. Następnie sięgnąłem po drugi przedmiot, skryty przed ciekawskimi spojrzeniami w kawałku materiału. Gdy go wreszcie pokazałem, na chwilę zapanowała cisza. Odniosłem wrażenie, że ta banda prostaków po protu nie wie, co trzymam w dłoni.
- Smocza łuska, moi drodzy - westchnąłem. Owa łuska była srebrnego koloru, płomień stojącej na stole świecy odbijał się w niej, wręcz rażąc po oczach. Postukałem w nią paznokciem. Dla złudzenia przypominała metal, była jednak o wiele bardziej wytrzymała.
- Niedawno zgubił ją smok na północno-zachodnich terenach Wichrowego Tronu. Te bestie pojawiają się ostatnio coraz częściej...
Niespodziewanie ktoś zerwał kaptur z mojej głowy. Odruchowo sięgnąłem po tkwiący przy pasie nóż, po czym lekko szturchnąłem nogą Ayamę, która do tej pory spała przy moim krześle. Wadera podniosła się z ziemi, a ja obróciłem się i zamarłem. Za mną stał Berserk, u którego miesiąc temu miałem spłacić dług. Tak się złożyło, że dzień przed upływem terminu opuściłem Biały Szczyt i udałem się do Sollasis. Nie sądziłem, że spotkam go w stolicy.
- Na dzisiaj koniec opowieści, panowie - schowałem łuskę do torby i podniosłem się z miejsca. Moi słuchacze niezbyt przejęli się zaistniałą sytuacją, już po chwili stali przy barze.
- Witam, ale dziś zimno, prawda? - posłałem Berserkowi (jakimś cudem zapomniałem jego imienia) promienny uśmiech i założyłem torbę na ramię. Nie dane było mi jednak szybko się ulotnić, bo mężczyzna pociągnął mnie za płaszcz i przygwoździł do ściany. Ze świstem nabrałem powietrza w płuca.
- Może wreszcie oddasz to, co mi się należy, mały śmieciu? - syknął, a ja zmarszczyłem nos pod wpływem jego nieświeżego oddechu.
- Niedługo wszystko ci zwrócę - wymamrotałem. Zacząłem rozglądać się wokół. Czasami zapominałem o tym, że w połowie jestem altmerem. Nie władam aż tak potężną magią jak pełnokrwiści przedstawiciele tej rasy, ale moje umiejętności wystarczają mi w zupełności. W końcu mój wzrok padł na zdobiącą stolik świecę.
- Kłamiesz, znowu gdzieś uciekniesz - silna dłoń Berserka mocniej zacisnęła się na moim gardle.
Kaszlnąłem krótko. Zaalarmowana tym dźwiękiem Ayama rzuciła się w stronę mojego prześladowcy i wbiła kły w jego udo. Mężczyzna jęknął z bólu, ja w tym czasie zdołałem przywołać do siebie świecę. Chwyciłem ją w dłoń, magicznie zwiększyłem płomień i przyłożyłem ją Berserkowi do gardła. Zaskoczony takim atakiem odskoczył, a ja z prędkością światła ruszyłem w stronę wyjścia. Wybiegłem na ulicę. Usłyszałem za sobą Ayamę, więc bez obaw wznowiłem bieg. Drogę oświetlały mi pojedyncze latarnie. Było już późno, większość mieszkańców już była w swoich domach, tylko nieliczni spacerowali po zaśnieżonych chodnikach. Kierowałem się w stronę głównej bramy. Obejrzałem się za siebie. W świetle lamp zamigotała sylwetka Berserka, coraz bardziej skracającego dzielący go ode mnie dystans. Przyspieszyłem, rezygnując z drogi do bramy. Skręciłem w prawo, wpadając do gęstej siatki drobnych uliczek. Ayama dotrzymywała mi kroku. Zacząłem kluczyć między budynkami, aby zgubić goniącego mnie mężczyznę. Na zakrętach musiałem zwalniać, aby nie wpaść na masywne ściany budynków. W końcu znalazłem wyjście z tego małego labiryntu. Wahałem się chwilę, lecz wybiegłem na plac. Było aż zbyt cicho. Nigdzie nie widziałem Berserka.
- Co teraz, Ayamo? - spojrzałem na waderę. Nie miałem pojęcia, gdzie teraz się udać. Nie czułem się w tym miejscu bezpiecznie, ale opuścić też go nie mogłem. Wilczyca ruszyła przed siebie, a ja postanowiłem pójść za nią. Doprowadziła mnie do niewielkiego budynku przy samym murze. Obszedłem go dookoła. Okazało się, że między nim a ścianą muru była niewielka, trochę zaniedbana uliczka. Mogliśmy zostać tu do świtu. Temperatura nie stwarzała problemu. Ayama była do niej przyzwyczajona, ja zresztą również - do szesnastego roku życia mieszkałem na bardziej zaśnieżonych terenach w kraju. W razie potrzeby mogłem pomóc sobie magią. Odgarnąłem butem trochę śniegu i usiadłem, plecami opierając się o mur. Ayama położyła się obok mnie. Wtuliłem się w jej futro, jedną ręką przyciskając torbę do piersi.
- Obudź mnie przed świtem - pogłaskałem waderę po grzbiecie i przymknąłem oczy. Berserk będzie mnie szukać w gospodach, nie wpadnie raczej na moją kryjówkę. Z tą myślą zasnąłem.
Obudziło mnie warczenie. Otworzyłem oczy i przez chwilę byłem zdziwiony, widząc tylko ciemność. Potem do mnie dotarło, że miałem na głowie kaptur. Szybko go ściągnąłem i podniosłem się do siadu. Nadal było ciemno, lecz po chwili moje oczy przyzwyczaiły się do mroku. Ayamy nie było przy mnie, stała przed ścianą budynku w bojowej pozycji, nadal warcząc. Przed nią stała jakaś postać. W prawej ręce trzymała nóż, w lewej coś, co przypominało torbę.
Cholera, moją torbę.
Podniosłem się i wyrwałem nieznajomemu (lub nieznajomej, z daleka nie mogę stwierdzić) broń z ręki. Napastnik musiał się zdziwić, że nóż przeleciał w powietrzu kilka metrów i tkwił teraz w mojej dłoni. Zbliżyłem się do niego i Ayamy, która nie ruszyła się z miejsca.
- Witam, mogę odzyskać torbę? - uśmiechnąłem się, mocniej ściskając nóż. Nie znam umiejętności mojego niespodziewanego gościa, muszę być ostrożny. Na pewno był dobry, skoro zdołał zabrać mi torbę, nie budząc mnie przy tym. Tylko gdzie była Ayama? Później muszę zwrócić jej uwagę... Dla bezpieczeństwa utworzyłem wokół siebie barierę ochronną. Wyciągnąłem wolną rękę w kierunku przeciwnika, zerkając na swoją własność.
Ktoś? Mam nadzieję, że ma to jakikolwiek sens
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz