Jeździec przyjechał z południa. Gniady wałach zwiadowcy
stukał kopytami o brukowaną ulicę miasteczka. Nieliczni zaciekawieni podnosili
wzrok na przybysza. Opaska z widniejącym na niej złotym odciskiem palca u jednych
podjudzała ciekawość, a u drugich wywoływała poczucie, że jeśli zbyt długo będą
przyglądać się zakapturzonej postaci zostaną uznani za potencjalnych złodziei
przez co w pośpiechu zajmowali się czymś innym udając, że nigdy nie widzieli
owego jeźdźca. Kobieta dosiadająca gniadosza była już do takich reakcji
przyzwyczajona. Starała się więc nie nawiązywać kontaktu wzrokowego z
przechodniami, nie chcąc wzbudzać w nich
zbędnego i bezpodstawnego poczucia winy. Z kolei jadąc z wysoko uniesionym
czołem sprawiała wrażenie przepełnionej pychą. I tak źle, i tak nie dobrze. Westchnęła
cicho pod nosem. Wreszcie dostrzegła to, czego od dawna szukała. Szyld karczmy
kołysał się delikatnie, niemiłosiernie przy tym skrzypiąc bardzo zaniedbanymi
zawiasami. Kobieta skręciła wałacha w kierunku stajenki przystającej do oberży.
Obecna tam, samotna kobyłka zarżała wesoło na widok nowego przedstawiciela tego
samego gatunku. Wałaszek, który niestety czasami zapominał, że między nogami,
już nic nie ma, na owo przywitanie odpowiedział bardzo zapalczywie i zagrzebał
przednimi kopytami po bruku.
- Spokojnie, ogierze – dosiadająca gniadego dziewczyna
przypomniała koniowi o swojej obecności podszarpując go delikatnie za wędzidło.
Na "półparadę" niedoszły ogier odpowiedział poirytowanym parsknięciem,
lecz uspokoił się. Kobieta zsiadła i powstrzymała się od jęknięcia. Za długo
siedziała w siodle, a obolała rzyć i uda jej o tym skutecznie przypomniały. Przywiązała
konia do stanowiska, po czym go rozkulbaczyła, a siodło położyła na słomie z
powodu braku jakiegokolwiek stojaka. Przywołała swojego ptaka, którego
nakarmiła paroma przekąskami i umiejscowiła przy jukach.
- Przypilnuj również i konia tym razem moja droga – zawrócił
się do orlicy. – Nie mam najmniejszego zamiaru dygać do następnego miasta na
piechotę.
Rozchodziwszy w ten
sposób obolałe mięśnie wkroczyła do karczmy. Tłumów nie było, ale skromna
muzyczka miejscowego grajka, gwar przyjacielskich rozmów, ciepło domowego
ogniska i zapach chmielowego, złocistego trunku nadawał miejscu przyjemną
atmosferę. Jednakowoż pojawienie się obcej w oberży spowodowało, że zarówno
pogaduszki, jak i wiejska melodia ucichły jak za sprawą niewidzialnej batuty
niewidzialnego dyrygenta. Kobieta zdjęła kaptur, lecz nie zatrzymała się, żeby
rozejrzeć się po pomieszczeniu. Natychmiast podeszła do lady, gdzie czekał na
nią właściciel przybytku.
- Macie panie jakie wolne pokoje na stanie? – zrymowała
przypadkowo kobieta pomijając dworskie ozdobniki i oparła się oburącz o
oddzielający ją od mężczyzny blat.
- Ano mom – odparł po chwili właściciel. – Ale nie wolne.
- No to macie, czy nie? – zapytała cierpliwie kobieta.
- No niby mom, ale jakoby już tam kto śpi – mężczyzna odparł
niepewnie speszony rozmową. – Pani pewnie z Poczty?
- Tak, ale nie o tym teraz – zmęczenie dało się kobiecie we
znaki i dodało szczyptę poirytowania do jej głosu. - Jeśli już ktoś pokój
zajął, to wolny on nie jest. A jeśli nie ma pan wolnych pokoi to i mnie tu długo
nie będzie.
- No, ale, ale, panienko, po co te nerwy? – karczmarz zaczął
kobietę uspokajać. – Z nikim panienka w pokoju jeszcze nie spała? Przecie to
nic złego, łóżka dwa są w końcu.
- To żart? – przyjezdna nie mogła uwierzyć w to co właśnie
słyszała.
- A no ni, czemu nibym miał żartować?
Ciemnowłosa powstrzymała się od komentarza. Jedynie obróciła
na pięcie i ruszyła w kierunku drzwi.
- Żegnam.
- Chwila, chwila, no – mężczyzna nie dawał za wygraną. –
Panienka dokąd? Przecie innej oberży w okolicy nie ma. Dopiero w Domremie, ale
to dzień drogi stąd.
Kobieta zatrzymała się z ręką na klamce. Wizja spania z obcym w jednym pokoju niezbyt jej się uśmiechała, lecz dwadzieścia kolejnych godzin w siodle jeszcze mniej. Westchnęła tylko powróciwszy do karczmarza.
- Ile za noc?
- Dwa złote smoki.
Niewiasta bez słowa rzuciła dwie monety na ladę i powędrowała zrezygnowana na górę.
- Pokój ino jeden, więc na pewno traficie - zawołał jeszcze za kobietą uradowany zarobkiem karczmarz.
Wdrapawszy się po drabinie na stryszek, który mężczyzna nazwał pokojem kobieta dostrzegła współlokatora, lub współlokatorkę (płeć skrytej w ciemności postaci trudno było określić) opartego, lub opartą, na łokciu z trzymanym w ręku i błyszczącym groźnie w ciemności ostrzem. Ciemnowłosa podniosła ręce w geście pokoju.
- Spokojnie, nie mam złych zamiarów - odezwała się czym prędzej. - Wiem, że to zabrzmi dość dziwacznie, ale będę pana... albo pani współlokatorką, gdyż gospodarz tego przybytku nie posiada innych pokoi na stanie, a jestem już niezwykle zmęczona podróżą...
Ktoś?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz