Dosiadam gniadosza i popędzam go, parskając głośnym śmiechem. Ten pisk był godny przerażonej damy, która właśnie pierwszy raz zobaczyła pająka. A ten wrzask, ach. Muzyka dla moich uszu. Brzmiał, jakby Talyush conajmniej obdzierał go ze skóry, a w rzeczywistości najwyżej złamał mu rękę. Należało się wstrętnemu gówniarzowi, sama już dawno miałam ochotę dać mu po łapach, albo jeszcze lepiej, po tym pustym, zakutym łbie. Nieśpiesznie zrównuję się z najemnikiem, niespecjalnie goniąc konia, jako że niedługo będziemy u celu. Co potem? Prawdopodobnie poszperam na dworach, szukając zleceń na głowy, albo tak zwaną czystą robotę, morderstwo wyglądające na zwykły wypadek. Ot, choroba, kamień, który spadł z placu budowy, czy zatrucie jedzeniem. Takie morderstwo to już nie przyjemność, ale na dworach łatwo o skandal, a za wywołanie takowego nikt mi nie zapłaci. Po chwili zrównuję się z najemnikiem, jadąc z nim bok w bok. Mój wierzchowiec parska z irytacją, kładąc uszy po sobie, na co odsuwam się nieznacznie, nie chcę dostać kopa w kolano nawet od tej starej szkapy.
- Niezły chwyt, aż trzasnęło — uśmiecham się pod nosem. Mężczyzna obojętnie wzrusza ramionami, drapiąc się po policzku.
- To nic trudnego powalić takiego gówniarza.
Siegam po Zmrok i drugi, ukryty pod koszulą sztylet, powoli podchodząc do kupców. Talyush dotrzymał słowa, dowiózł ich do Gwiazdy Zarannej i dostał swoje pieniądze, teraz moja kolej. Kiwam najemnikowi głową i uśmiecham szeroko, stając za krępym i dość chudym mężczyzną, dmuchając mu w kark, na co ten wzdryga się, zamierzając obrócić. Uprzedzam go jednak, jednym, pewnym ruchem podrzynając gardło. Oblizuję wargi, czując ciepłą krew, która wytrysła mi prosto na dłoń. Człowiek ostatni raz szarpie się słabo i osuwa na ziemię, w tym samym momencie doskakuje do mnie smark z zaciętym wyrazem twarzy, niedbale wbijam mu drugie ostrze w brzuch po samą rękojeść. Z gardła teraz już wdowy wydobywa się głośny wrzask, jednak szybko ją uciszam. Obrzucam wzrokiem spływającą krwią uliczkę, drżąc z podekscytowania, biorę głęboki oddech, uspokajając się powoli.
- Nieźle — rzuca najemnik, kiwając głową z lekkim uznaniem — Co teraz zamierzasz?
- Załatwić parę swoich spraw, a potem, kto wie. W razie czego później będę w tej oberży po drugiej stronie — wycieram zakrwawione dłonie o spodnie i chowam sztylety, odwracając się na pięcie — Bywaj! - poprawiam przerzuconą przez ramię, niedawno zakupioną, skórzaną torbę i ruszam w swoją stronę, piechotą. Konia sprzedałam, by mi nie zawadzał, w razie potrzeby kupię innego. Brak przywiązania zdecydowanie bywa przydatny. Dbałam o niego, czyściłam, a mimo to bez problemu sprzedałam pierwszemu lepszemu handlarzowi, który podał odpowiednią cenę, włącznie z uprzężą. Pieniądze się przydadzą, jakiś czas temu narobiłam sobie niezłych długów, akurat nie mogłam trafić na żadną robotę, a to ciężki czas dla łowcy głów. Trzeba to pospłacać, zanim naślą na mnie kogoś w rodzaju Talyush'a, martwy morderca to słaby morderca. Naciągam kaptur na twarz, przepychając się przez tłum. Ktoś klnie, ktoś podśpiewuje, ktoś właśnie wytoczył się z karczmy. Wbrew pozorom takie miejsce jest idealne na morderstwo. Mnóstwo podejrzanych, a rzeczywisty sprawca może szybko wmieszać się w tłum i zbiec. Skręcam w mniej uczęszczaną uliczkę, nucąc pod nosem melodię, którą usłyszałam dawno temu. Nagle jednak dźwięk urywa się, biorę szybki oddech, czując uścisk na gardle. Szarpię się naprzód, próbując wyrwać, jednak napastnik tylko mocniej zaciska ramię na moim gardle. Czerwienieję, ale nie przestaję się szamotać, próbując zaczerpnąć powietrza. Sięgam do szyi i wbijam paznokcie w ramię dusiciela, jednak nie odnosi to zamierzanego skutku, więc coraz bardziej słabnąc, opuszczam dłonie i chwytam sztylet, wbijając go w brzuch mężczyzny. I jeszcze raz. I kolejny. Gdy mężczyzna osuwa się, tym samym rozluźniając uścisk, opadam na kolana, łapczywie połykając powietrze. Wbijam palce w ziemię, kaszląc chrapliwie i pocieram szyję. Mało brakowało. Podnoszę się powoli, dość chwiejnie, wspierając o ścianę. No cóż, ale wciąż żyję, jeden zero dla mnie. Załatwiwszy swoje sprawy, zaczynam kierować się w stronę wcześniej wskazanej najemnikowi karczmy. Bywało się tu i tam, to jedna z lepszych. Gdy popycham drzwi oberży, uderza mnie wszechobecny gwar i przyjemny zapach pieczystego, aż ślinka cieknie. Wchodzę do ciepłego wnętrza, uśmiechając się lekko i zrzucam kaptur. Szybko zauważam grupkę roześmianych, pijących najemników, w tym i mojego znajomego Berserka. Dostawiam sobie krzesło do ich stołu i swobodnie siadam między Talyush'em, a niemal białowłosym, cholernie wysokim mężczyzną. Drugi szybko lustruje mnie wzrokiem, po jego oddechu stwierdzam, że conieco już wypił.
- Frey — rzucam, odchylając się na krześle i machając ręką na kelnerkę - Grzane wino - po chwili najemnicy wracają do rozmowy i często niewybrednych żartów, które jednak ani trochę mi nie przeszkadzają. Po chwili sięgam po postawionego przede mną grzańca i wciskam koronę drobnej dziewczynie o uroczej twarzy.
- Myślałem, Tally, że ta twoja znajoma to chociaż ładna będzie, a ona taka o, nijaka — rzuca jeden z mężczyzn dość niewyraźnie — Ale cycki to ma niezłe — teatralnie przewracam oczami i stawiam kufel na stole, wbijając wzrok w najemnika.
- Daveth, ta? Wiesz może, na czym polega różnica pomiędzy tym winem a twoją opinią? - krzyżuję ręce na piersi, świdrując człowieka wzrokiem. Reszta podnosi na mnie zaciekawione spojrzenia, czekając na burdę.
- No mów — blondyn odpowiada z niechęcią, upijając łyk swojego trunku.
- O wino prosiłam, a twoja opinia mnie jebie — rzucam jadowicie, uśmiechając się drwiąco.
Talyush?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz