Jak co wieczór siedziałem w
ulubionej karczmie, gdzie najemnicy mogli popijać wino i piwo,
oczekując kolejnego zadania. Jak co jakiś czas, o tej godzinie za
oknem szalała zamieć. Jak co tydzień, kelnerka o ciele tak
ponętnym, że mogłaby być najbogatszą kurtyzaną, roznosiła
zamówienia pomiędzy dębowymi stołami. Jak zawsze, większość
spojrzeń skierowana była na jej nogi, krótką spódnicę i skąpy
ubiór, jej białe loki, spływające po plecach. Nikt nie patrzył w
jej oczy, a to oczy miała najpiękniejsze. Głębokie jak studnia,
zielone niczym dawno nie widziane w tym rejonie trawy, i smutek,
smutek tak wielki, że niejedna góra mogła pozazdrościć.
A jednak wciąż się uśmiechała, słuchała z cierpliwością komentarzy i zaproszeń do łóżka, uganiała się z piwem i mięsem dla najemników.
W końcu za to jej płacono. Ale jak długo tak mogła? Tego nie wiem. Nie wiem jak się nazywa. Ale wiem, że tej nocy jej powrót do domu będzie bardzo niemiły. Kilku z pijanych wojowników miało już niezbyt ciekawe plany co do niej.
- Alice, mogłabyś mi podać...coś mocnego? - Rzuciłem, gdy przechodziła akurat obok mojego stolika. Nie było odpowiedzi. Nigdy nie odpowiadała.
Sięgnąłem do kieszeni i wyjąłem stamtąd kilka srebrnych monet. Położyłem je na blacie stolika i przesunąłem w stronę krawędzi.
Po chwili Alice stanęła obok mnie, a przede mną wylądował kufel wiśniowego ale. Białowłosa uśmiechnęła się pięknie i dygnęła, po czym pokazała ręką parę gestów i zgarnęła podwójną zapłatę za napój.
- Szkoda, że jesteś niema – westchnąłem, pociągając łyk z kufla – pyszne. Jak zawsze. Dziękuję. - Rzuciłem, gdy dziewczyna odeszła, aby zrealizować inne zamówienia i posłuchać więcej niewybrednych komentarzy. Spojrzałem w kufel i przypatrzyłem się czerwonemu trunkowi i zacząłem myśleć, co za idiota wynajął mnie bym w taką zamieć eskortował go i jego żonę do Gwiazdy Zarannej.
A jednak wciąż się uśmiechała, słuchała z cierpliwością komentarzy i zaproszeń do łóżka, uganiała się z piwem i mięsem dla najemników.
W końcu za to jej płacono. Ale jak długo tak mogła? Tego nie wiem. Nie wiem jak się nazywa. Ale wiem, że tej nocy jej powrót do domu będzie bardzo niemiły. Kilku z pijanych wojowników miało już niezbyt ciekawe plany co do niej.
- Alice, mogłabyś mi podać...coś mocnego? - Rzuciłem, gdy przechodziła akurat obok mojego stolika. Nie było odpowiedzi. Nigdy nie odpowiadała.
Sięgnąłem do kieszeni i wyjąłem stamtąd kilka srebrnych monet. Położyłem je na blacie stolika i przesunąłem w stronę krawędzi.
Po chwili Alice stanęła obok mnie, a przede mną wylądował kufel wiśniowego ale. Białowłosa uśmiechnęła się pięknie i dygnęła, po czym pokazała ręką parę gestów i zgarnęła podwójną zapłatę za napój.
- Szkoda, że jesteś niema – westchnąłem, pociągając łyk z kufla – pyszne. Jak zawsze. Dziękuję. - Rzuciłem, gdy dziewczyna odeszła, aby zrealizować inne zamówienia i posłuchać więcej niewybrednych komentarzy. Spojrzałem w kufel i przypatrzyłem się czerwonemu trunkowi i zacząłem myśleć, co za idiota wynajął mnie bym w taką zamieć eskortował go i jego żonę do Gwiazdy Zarannej.
***
Siedziałem na starej szkapie, a w sumie karej klaczy, która swoje najlepsze dni miała już za sobą. Za mną na o wiele lepszych rumakach siedział kupiec, jego żona i syn, jeszcze gołowąs. Za nami jechał wóz z płótnem na sprzedaż. Byłem najemną eskortą, obrońcą, przewodnikiem a zarazem miałem w wolnej chwili uczyć młodego walki mieczem. Co prawda nie odpowiadało mi to ostatnie, ale w końcu za to mi dopłacili.
Zamieć była na tyle silna, że musieliśmy przywiązać liny do siodeł koni, by nie zgubić się w całej tej bieli. Zacząłem żałować, że nie ubrałem dodatkowego kożucha, i tylko owinąłem się ciaśniej opończą. Jako najemnik, jechałem na przedzie i wyglądałem niebezpieczeństw, choć wątpię aby bandyci byli tak głupi jak my, by odmrażać sobie siedzenie w taką pogodę, czekając na przejezdnych, których i tak było bardzo niewielu.
I wtedy dostrzegłem przed nami słabe światło, jakoś dwieście metrów wprzód. Poruszało się, więc był to na pewno jakiś człowiek.
- Stać. - Rzuciłem krótko do najbliższego mi jeźdźca. Był to gołowąs, który starał się jechać jak najbliżej mnie. Na szczęście zatrzymał się, a za nim cała mini-karawana. Wszyscy dostrzegli światło. - Czekajcie tutaj. - Rzuciłem i zeskoczyłem z konia. Z lubością rozprostowałem kończyny i poluzowałem pałasz w pochwie, a także odsłoniłem go od opończy, by czasem nie zaplątał się na samym początku walki, bo mogło to być naprawdę zgubne.
Pewnym krokiem zacząłem iść w stronę światła. Był to jakiś wędrowiec, trzymający przed sobą latarnię na kiju, przez co nie mogłem dostrzec żadnych szczegółów, jednak po sposobie chodzenia tejże osóbki domyśliłem się, iż ma za sobą długą, męczącą podróż i ledwo się trzyma.
- Kimkolwiek jesteś – zacząłem spokojnym głosem, kładąc dłoń na rękojeści pałasza. Zawsze mogła być to pułapka – zidentyfikuj się. Kim jesteś i co tu robisz? - Zapytałem, przekrzykując zamieć i stając około bezpieczne trzy metry od postaci.
(Ktosiu? Wiem, że to tragiczne, ale może ktoś się skusi na pisanie? :3 )
Uwaga uwaga, bierę to opko, mojee ~ Freysdal
OdpowiedzUsuń