- Wyruszamy na wschód - powiedziałam wskazując ręką na pewne góry.
- Dobra, ale po tym wszystkim oczekuję bardziej szczegółowych wyjaśnień - powiedział pewnie z uporem
- No dobra dobra, ale jak będziemy iść, przed nami jeszcze daleka droga - uśmiechnęłam się lekko, patrząc na jego ranę.
Potem się tym zajmę, pomyślałam. W drodze na szczyt wylałam z siebie całą prawdę jeszcze nigdy nikomu się tak nie zwierzyłam, było to dziwne uczucie, ale kojące nie wiem jak mogłam to w sobie dusić przez ponad 200 lat.
Niestety Swift widząc moje kły oraz słysząc tą historię raczej się uszczypnął żeby sprawdzić czy nie śni. Na szczęście to nie był sen i czekałam na jego reakcję.
- Okej, jeżeli to dobrze zrozumiałem to nazywasz się Abigail Raven, masz 253 lata i zostałaś ugryziona w wieku 21 lat przez swoją przybraną matkę, a twoich rodziców zabito i wywodzisz się ze szlacheckiego rodu?
- W skrócie, to tak - rozluźniłam się bo nie musiałam już ukrywać prawdy, ale wiedziałam, że do końca mi nie ufa i będzie czujny.- A co... no wiesz... z piciem krwi? - spytał lekko zaniepokojony
- Nie musisz się bać jestem niejako wegetarianką, piję tylko krew zwierząt nie daje ona jednak tyle co ludzka, ale lepsze to niż mieć na sumieniu, że ktoś się rano obudzi z dwoma strupkami na szyi i od razu zleci się tu cały szwadron Łowców, a muszę się pożywiać raz na tydzień - uśmiechnęłam się lekko, próbując załagodzić sprawę.
Zatrzymaliśmy się w jaskini na wysokości około 700 metrów Łowcy nie powinni nas zauważyć, a raczej podążyć jeziorem po lewej stronie od wejścia, ponieważ gdy Swift walczył z ostatnim Łowcą pobiegłam nadludzko szybko pod drzewo przy wodzie i zraniłam się lekko w palec oznaczając tym samym drzewo moją krwią, na pewno podążą tym śladem, a my bezpiecznie przejdziemy przez góry.
- Dobra pokaż mi teraz tą ranę - powiedziałam próbując odkryć zranione miejsce, niestety mój nowy kolega zasłania się tam ręką - spokojnie przecież cię nie ugryzę - zaśmiałam się lekko - muszę sprawdzić co to za trucizna
Po tych słowach Swift odsunął rękę pod którą ukazała się mała ranka, a dookoła niej poczerniała skóra z nabrzmiałymi żyłami.
- O boże - krzyknęłam, on też spojrzał na ranę
- O, zmieniam się w murzyna...czekaj, czy ja coś ostatnio ukradłem? - Wtedy przeszedł go dreszcz - Kurdę. Zabolało. Czy murzynów boli jak kradną?
I tymi słowami mnie załamał, ale muszę działać szybko bo jak nie to on mi tu zejdzie, mam coraz mniej czasu, dobra ryzykuję.
- To może ci się nie spodobać - powiedziałam wgryzając się obok rany, oczywiście nie chciałam go przemienić, naturalnie nie bez jego zgody, wampiry mają zdolności regenerujące i leczące o czym mało osób wie, dzięki czemu mogę go uratować tylko muszę podać taką dawkę jadu, aby nie stał się wampirem.
Odsunęłam się od niego patrząc jak rana się zasklepia, a obrzęk znika. Udało się, byłam z siebie dumna uratowałam go, mam nadzieję, że w ten sposób spłaciłam swój dług. Bo to jak stanął żeby mnie bronić, zaimponował mi wtedy. Dobra wracając do tematu.
- Co tyś mi kobieto zrobiła - powiedział trochę zbulwersowany
- Uratowałam ci życie i tyle - odpowiedziałam mu układając prowizoryczny stos z drewienek i stawiając nad nim mały kociołek do którego wrzuciłam śniegu - Inferno - szepnęłam, podpalając drewno
- Jak tyś to zrobiła? - zapytał zdziwiony
- Normalnie - podałam mu kociołek z wodą - a teraz pij i idź spać, z samego rana ruszamy w dalszą drogę
Początkowo Swift zawahał się, ale w końcu wypił wodę i poszedł spać.
Ja jako iż nie musiałam czekałam na warcie i patrzyłam czy jego rana się goi.
(Talyush? mam nadzieję, że pójdziesz dalej ze mną ;))
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz