piątek, 29 grudnia 2017

Od Talyush'a do Frey

   - Fakt, wygrałaś. Jeden do zera – powiedziałem, wyjmując kilka koron i rzucając je na stół w stronę Priscilli. Dziewczyna uśmiechnęła się samymi kącikami ust i zgarnęła wygraną, zbierając karty.
- To co? Może zagramy jeszcze raz? - Zapytała niewinnie. Spojrzałem jej prosto w oczy. Jej zachowanie tylko utwierdzało mnie w tym, iż nie jest tą za którą się podaje. Kręciła, choć nawet nie wiem do końca co było prawdą, a co kłamstwem.
   Widziałem jednak, że gołowąs patrzył na mnie z furią, prawdopodobnie dlatego, że to ja grałem z naszym zmarźluchem, a nie ta imitacja faceta. Widziałem też, że starał się dosiąść jak najbliżej, aby móc patrzeć na twarz mojej przeciwniczki, która swoją drogą nie była tak zła. Jednak, cóż, do Niej to ona się nie mogła umywać nawet w jednym calu.
   - Dobra, możemy zagrać. Ale podnoszę stawkę. - Powiedziałem, wyrwany z zamyślenia. Domyśliłem się, że nie udzieliłem jej odpowiedzi przez dłuższą chwilę, bo wygląda na zniecierpliwioną. Gdy usłyszała o podniesieniu stawki, sięgnęła po mieszek i spojrzała na mnie pytająco, nie wiedząc jaką sumę wyciągnąć. - Źle mnie zrozumiałaś. Stawką jest pytanie. - Sięgnąłem po wszystkie karty i zacząłem je szybko tasować. - Kto wygra, może zadać dowolne pytanie, a druga osoba musi udzielić na nie odpowiedzi, choćby była to największa tajemnica w ich życiu.
Priscilla spojrzała na mnie, po czym prychnęła pogardliwie:
   - Zgoda. - W jej głosie pobrzmiewała wysoka pewność siebie, była wręcz pewna iż wygra. Nie miałem zamiaru do tego dopuścić.
Rozdałem karty, zebrałem swoje i rozpoczęła się gra.

***

   Walka między nami trwała bardzo długo, w tej grze można było wiele razy remisować. Graliśmy dobre dwie godziny, zanim któreś z nas zaczęło zdobywać miażdzącą przewagę. Była to Priscilla.
- Pas. - Rzuciłem, widząc beznadziejność swojej sytuacji i odkładając karty na stół. - Wygrałaś. Gratulacje. - Umościłem się wygodniej na krześle, opierając się o oparcie i rozciągając kończyny.
Priscilla myślała przez chwilę, aż spojrzała na mnie przebiegle, kryjąc uśmiech. Już otwierała buzię, by coś powiedzieć, gdy nagle sprzed karczmy dobiegło nas kilka krzyków i głuchy odgłos uderzenia.
   Priscilla zerwała się z krzesła równo ze mną. Kolejna drobna, ale znacząca podpowiedź iż nie jest tym za kogo się podaje. Ale nie tamto było wtedy ważne.
Sięgnąłem po Vuko i odrzuciłem pałasz na ławę, na której grałem w karty z Priscillą, i pobiegłem w stronę drzwi. Razem ze mną ruszyło kilku innych podróżników z bronią, trzech kojarzyłem z karczmy najemników.
   - Nie, proszę. Naprawdę, spłacę, ale nie palcie, dobrzy pany! Ja nie mam inaczej jak spłacić! - Dobiegły nas błagalne krzyki.
Najemnik, który nazywał się chyba Brego, otworzył kopniakiem drzwi i wypadł na zewnątrz, wyciągając swoje dwa kordelasy. Za nim wybiegłem ja i reszta towarzystwa, dobywając broni.
Na placu przed karczmą, trzymając pochodnie, stała grupa siedemnastu mężczyzn, w tym jeden z nich był kusznikiem. Nasze niespodziewane wyjście zaskoczyło ich, dając nam około dwóch sekund przewagi. Tyle wystarczyło.
   Najemnik, którego każdy nazywał Brzytwa, wyrwał się do przodu, trzymając w każdej ręce po trzy noże. W mgnieniu oka rzucił nimi, jednym po drugim. Trzy trafiły w kusznika, wbijając się w jego gardło, dwa wbiły się w pierś jednego z zbójów, a ostatni ugrzązł w ramieniu kolejnego.
- Chłopy, na nich! - Krzyknął ktoś za mną, po czym cała nasza grupa z rykiem rzuciła się w stronę bandytów. Pierwszy dosięgnął ich Brego, siekąc dwóch na raz, później dopadłem jednego z nich ja, dekapitując go jednym szybkim ciosem Vuko.
   Mężczyzną, który błagał o niepalenie karczmy, okazał się brat karczmarza, stary Barty. Gdy zobaczył jak się rzucamy na bandytów, rzucił się z rykiem na tego, któy stał przed nim (pewnie herszta) i wyszarpnął mu sztylet zza pasa. Zanim jednak zdążył zadać cios, spadło na niego ostrze topora lidera zbójów, niemalże oddzielając jego ciało w pasie od reszty.
   Nie zważając na ten widok, najemnicy i inni podróżni stanęli naprzeciwko bandytów, gotowi do walki. Było dwunastu bandziorów przeciwko ośmiu obrońców karczmy. Troszkę nie fair.
- Pany, bierzem ich. - Krzyknął Brego, nie tutejszym akcentem, i równocześnie ze mną, Brzytwą i ostatnim najemnikiem, rzucił się w stronę bandytów. Pozostali skoczyli za nami.
   Gdy starliśmy się z nimi, pięć osób padło martwych na samym starcie. Jeden z podróżników, i czterech bandziorów. Siły się prawie wyrównały. Brego stanął naprzeciw herszta przeciwników i zaczęli krążyć. Pochodnie zostały rzucone na boki, aby, według bandytów, nie utrudniać walki. Głupota, ogień to najlepsza broń.
Nie miałem jednak czasu obserwować pola bitwy, ponieważ dwóch przeciwników rzuciło się na mnie, jeden dźgał włócznią, drugi doskoczył do mnie z dwoma sztyletami. Szybkim ruchem odtrąciłem włócznię, jednak niemal natychmiast musiałem obronić się przed atakiem sztyletów.    
   Pierwszy zablokowałem, jednak szybkie jak błyskawica ręce przeciwnika od razu skontrowały mój blok i drugi sztylet wbił się w mój napierśnik. Warstwa skóry i stali na całe szczęście obroniła mnie przed obrażeniami, i złapałem Vuko za ostrze (dziękować za skórzane rękawice), po czym z całą siłą zamachnąłem się i wbiłem jelec w kark nożownika. Nie mogłem się jednak rozkoszować masakrą, ponieważ włócznik zaatakował kolejny raz.
Zasłoniłem się martwym nożownikiem, wyszarpnąłem Vuko, i kręcąc młyńca, ciąłem na odlew. Włócznik upadł w śnieg.
   Wtedy za moimi plecami rozległ się jęk bólu. Gdy się odwróciłem, zobaczyłem jak Brego pada w kałużę własnej krwi, która wypływała z odciętego ramienia. Herszt bandytów minął walczących, i wpadł do karczmy.
   Bez zastanowienia skoczyłem w stronę drzwi i wpadłem do środka, początkowo nie widząc nic przez zmianę ilości światła. Gdy moje oczy lekko się przyzwyczaiły, zauważyłem iż herszt trzyma płonące polano nad wewnętrznym składem siana i drwa karczmarza, szeroko się uśmiechając. Dźwięki walki na zewnątrz ucichły, jednak po głosach zrozumiałem, że to my wygraliśmy.
   - I co teraz kurwa? Nie przegrałem, błotojady. - Cedził herszt. Krew spływała z rany na jego głowie. - Albo pozwolicie mi odejść, albo... - Zanim dokończył, z jego brzucha wyrósł mój pałasz. Krew trysnęła, a zza herszta ktoś odskoczył, trzymając płonące drewno. W półmroku z zaskoczeniem zauważyłem Priscillę, która odrzuciła drwo w palenisko.

***


   Brego, Brzytwę i resztę martwych pochowaliśmy w lesie za karczmą. Na grobie moich najemnych kumpli zostawiłem ich bronie, w milczeniu odczekując aż odejdą z tego świata. Brzytwa jako pierwszy skoczył do ich herszta, walczył podobno dzielnie, ale nie można topora zatrzymać dwoma nożami. Brego wykrwawił się z powodu utraty ręki.
   Obok mnie stała Priscilla. Chyba nikt inny w karczmie, ze strachu chowająć się pod ławami, nie zauważył iż to ona zabiła herszta.
- Wygrałaś – Rzuciłem cicho, odchodząc od grobów. - Jakie jest Twoje pytanie?
Szliśmy przez chwilę w milczeniu, aż ona odezwała się z ciekawością. Pierwszy raz jednak w jej głosie nie słyszałem pogardy do mnie, irytacji czy lekceważenia. Tylko ciekawość i coś, czego nie mogłem rozpoznać.
   - Co chowasz pod tą maską? - Zapytała, patrząc na mnie. Zacisnąłem szczękę, niespokojnie strzliłem palcami. Jednak westchnąłem i rozejrzałem się wokoło. Nikt nas nie widział.
Zsunąłem kaptur, i powoli zacząłem ściągać maskę. Gdy Priscilla zobaczyła moje oblicze, nie zareagowała.
   W jej oczach widziałem na co błędnie zwraca uwagę. Patrzyła na metalową płytkę, która zakrywała mój lewy policzek. Jednak ja wskazałem na ciemny pieprzyk nieco w dół i w bok od prawego kącika ust.
  - Nie, nie ukrywam braku policzka. Tylko to szpetne coś. - Powiedziałem, pokazując jej pieprzyk, a jej brwi powędrowały w górę. - Jestem brzydki, wiem. Dlatego noszę maskę. - Dodałem, zakładając ją z powrotem i nasuwając na głowę kaptur, po czym poprawiłem pod nim warkocz.


(Frey? Sorki za przeciągnięcie XD)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon wykonała prudence. z Panda Graphics.