sobota, 30 grudnia 2017

Od Talyush'a do Frey

  - Freysdal...Frey...de Bast... - Mruknąłem pod nosem, zakładając maskę. - Z Reda...- Patrzę na nią. Na jej twarz, włosy. - Nie, nie kojarzę. Niep, zero, żadnych listów. - Wzruszam ramionami i wsiadam na dojeżdżoną szkapę, uprzednio sprawdzając czy siodło dobrze leży, po czym ruszyłem na przód kolumny. Po drodze z rozbawieniem spostrzegłem, że młody stara się podjechać jak najbliżej Frey, starając się kilka razy sięgnąć do jej toreb. On chce jej majteczki zajebać, czy co?
Jednak za każdym razem Frey albo przyspieszała nieznacznie, albo odjeżdżała na bok, jakby widziała to wszystko.
   Minąłem tę dwójkę ze skrytym uśmiechem i skinąłem głową kupcowi. Jego żona jechała na wozie, przysypiając powoli, a jej koń z ulgą człapał za wierzchowcem mojego pracodawcy. Ciekawe zresztą, jak on miał na imię. Wzruszyłem ramionami i popędziłem szkapę, aby znaleźć się jakieś sto metrów przed każdym i wybadać drogę. W sumie, skoro jest tam Frey, to powinni sobie bez problemu poradzić w razie jakiejś walki, a ja się mogę skupić na oczyszczaniu drogi ze śmieci, takich jak na przykład w karczmie.
    - Ehh, ile dałbym za pożądnego, silnego konia. - Mruknąłem, patrząc w dół na moją Klacz Nie Do Końca Wyścigową. Jakby rozumiejąc moje słowa, klacz parsknęła i (chyba ostatkiem sił, bo coś słabo) stanęła dęba, młócąc kopytami w powietrzu. - Ło, ło! Bo się zmęczysz! Już, na ziemię. Przepraszam, halo! - Poklepałem ją po szyi, a ona po chwili stanęła znowu na wszystkich czterech kopytach i obróciła łeb tak, by spojrzeć na mnie jednym okiem. Klacz zdawała się mówić "Widzisz, wcale nie jestem taka słaba!"
   - Nie, konie nie mówią. Ogarnij się Tally. W bajki wierzysz? - Potrząsnąłem głową. - Dobra. Skup się na zadaniu. - Rzuciłem i zacząłem wypatrywać czy czasem w lesie nie kryje się jakaś banda, lub na drodze nie ma przeszkód.

***

    Po około godzinie jazdy, gdy mój konik już zwolnił kroku, zacząłem rozglądać się za miejscem na postój. Dość szybko znalazłem małą polankę tuż przy drodze, na środku której stał pień ściętego dawno pienia. Na pierwszy rzut oka wyglądał jak stół, wystarczyło tylko usiąść na siodle i było cacy.
Wróciłem się do naszej małej wycieczki:
   - Za jakieś sto metrów jest polanka, tam urządzimy postój. - Zakomenderowałem. Kupiec tylko skinął głową z wdzięczności. Spojrzałem na Frey i zdusiłem śmiech. Młody jechał obok niej i cały czas coś do niej mówił, patrząc na nią jak na anioła, a ona uśmiechała się do niego i kiwała głową, jednak po oczach dało się zrozumieć krótką wiadomość "Zabijcie tego gówniarza, pomocy, proszę".
   Podjechałem do nich i wcisnąłem się chamsko pomiędzy, na co dzieciak prawie rzucił się na mnie, po czym dyskretnie zacząłem mu zasłaniać Frey.
    - Gdy tam dojedziemy, rozpalę ognisko. Pijesz może kawę, Priscilla? - Zapytałem ją, jednak ona się aż wzdrygnęła. Specjalnie posłużyłem się jej starym imieniem, ponieważ reszta mogłaby się zdziwić gdybym powiedział "Frey". - Ah, rozumiem. A jaką herbatę wtedy chcesz? Mam imbirową, cytrynową, z wilczej jagody, jest chyba jeszcze z leśnych owoców i gruszkowa. - Spojrzałem na nią. Przez chwilę się zastanawiała, ale w końcu powiedziała od niechcenia:
- Zrób mi imbirową. - Spojrzałem na nią, a mój wzrok zdradzał "Nie słyszałem 'proszę' dziewko" jednak zawróciłem konia i podjechałem do wozu. Młody od razu się do niej znowu przykleił, choć jak dla mnie zasłużyła.
   Z wozu zgarnąłem swoją torbę, w której miałem wszystko do przygotowania małego obozowiska, czyli namiot, koce, czajnik, kilka kubków ze stali i parę sztućców. Odjechałem szybko w stronę tamtej polanki i zacząłem wszystko rozkładać, robiąc w śniegu miejsce na palenisko i szukając drwa do rozpalenia ognia.
***

      Po jakimś kwadransie wszyscy mogliśmy raczyć się ciepłym napojem. A raczej oni herbatkami, wszyscy, a ja jako jedyny kawą, do której z lubością, szczodrze dodałem miodu, który poprawiał jej smak i dawał siły na dalszą podróż. Wszyscy patrzyli na to z obrzydzeniem, a zwłaszcza gołowąs, który natomiast herbaty nie chciał ruszyć bez kilku łyżeczek cukru, czym tylko wzbudził moją litość.
    - Może pan nauczy mojego syna kilku sztuczek szermierki? - Spytał się mnie kupiec, gdy wypiłem kubek kawy jednym haustem. Spojrzałem na niego, potem na młodego, którego oczy zdradzały "Będę mógł wreszcie sprać tego prostaka, i Priscilla zobaczy jaki wspaniały jestem". Potem spojrzałem na Frey.
   - A może niech ona się tym zajmie? Mi się nie chce. - Wskazałem na dziewczynę, po czym ziewnąłem i przeciągnąłem się.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon wykonała prudence. z Panda Graphics.