Gdy dziewczyna wzięła pierwszą
wartę nie byłem do końca przekonany, czułem, że zechce nas
okraść. Albo zabić smarkacza za to jak bardzo się do niej klei.
Ale żeby kurwa atakować mnie we śnie?
- To było niemiłe. - Rzuciłem, po czym puściłem jej ręce i odskoczyłem, jednocześnie zabierając jej sztylet. Spojrzałem na niego w blasku ognia. - Sztylecik całkiem fajny, ale jakoś nie pasowałby do mojej szyi. - Spojrzałem jej prosto w oczy, i zobaczyłem że patrzy na sztylet niemalże z miłością. - Wiesz, nie ta cera i w ogóle. Masz może coś jaśniejszego? - Powiedziałem lekceważąco, zdejmując maskę i chowając ją w torbie.
- Uważaj, bo zaraz będzie czerwony. - Warknęła i rzuciła się w moją stronę. Odsunąłem się tylko w bok z obrotem i położyłem lewą rękę na dolnej części pleców. Ruchem głowy odrzuciłem kaptur i przyjrzałem się znowu sztyletowi.
- Wiesz, mi też ta cała rodzina nie pasuje, zwłaszcza ten gówniarz, ale zabić możesz ich dopiero gdy wykonam zadanie. - Spojrzałem na nią i stanąłem plecami do ogniska, tak by mieć je po swojej lewej by ono ją oślepiało. - Rozumiesz? A co do sztyletu... - Zamyśliłem się, podrzucając go i łapiąc za rękojeść. Sprawdziłem ostrze, przesuwając nim po policzku. Cholernie ostry, poczułem krew spływającą mi po skórze. - Co do tej wykałaczki, może wygrasz ją ze mną?
- Znowu karty? - Prychnęła lekceważąco. - Wygram z Tobą znowu. No, dawaj te karty i gramy. - Powiedziała, idąc w moją stronę. Ja uśmiechnąłem się i schowałem sztylet za pasem.
- Nie nie, źle myślisz. Nie karty. Walka. - Położyłem dłoń na rękojeści pałasza. Dziewczyna spojrzała na mnie nieco zbita z tropu. Jednak szybko się ogarnęła i przywołała na twarz minę pewności siebie.
- Dobra. Ja walczę tym pałaszem, nie mam nic innego. - Wskazała na moją broń. Rzuciłem go w jej stronę, unosząc lekko brew.
- To było niemiłe. - Rzuciłem, po czym puściłem jej ręce i odskoczyłem, jednocześnie zabierając jej sztylet. Spojrzałem na niego w blasku ognia. - Sztylecik całkiem fajny, ale jakoś nie pasowałby do mojej szyi. - Spojrzałem jej prosto w oczy, i zobaczyłem że patrzy na sztylet niemalże z miłością. - Wiesz, nie ta cera i w ogóle. Masz może coś jaśniejszego? - Powiedziałem lekceważąco, zdejmując maskę i chowając ją w torbie.
- Uważaj, bo zaraz będzie czerwony. - Warknęła i rzuciła się w moją stronę. Odsunąłem się tylko w bok z obrotem i położyłem lewą rękę na dolnej części pleców. Ruchem głowy odrzuciłem kaptur i przyjrzałem się znowu sztyletowi.
- Wiesz, mi też ta cała rodzina nie pasuje, zwłaszcza ten gówniarz, ale zabić możesz ich dopiero gdy wykonam zadanie. - Spojrzałem na nią i stanąłem plecami do ogniska, tak by mieć je po swojej lewej by ono ją oślepiało. - Rozumiesz? A co do sztyletu... - Zamyśliłem się, podrzucając go i łapiąc za rękojeść. Sprawdziłem ostrze, przesuwając nim po policzku. Cholernie ostry, poczułem krew spływającą mi po skórze. - Co do tej wykałaczki, może wygrasz ją ze mną?
- Znowu karty? - Prychnęła lekceważąco. - Wygram z Tobą znowu. No, dawaj te karty i gramy. - Powiedziała, idąc w moją stronę. Ja uśmiechnąłem się i schowałem sztylet za pasem.
- Nie nie, źle myślisz. Nie karty. Walka. - Położyłem dłoń na rękojeści pałasza. Dziewczyna spojrzała na mnie nieco zbita z tropu. Jednak szybko się ogarnęła i przywołała na twarz minę pewności siebie.
- Dobra. Ja walczę tym pałaszem, nie mam nic innego. - Wskazała na moją broń. Rzuciłem go w jej stronę, unosząc lekko brew.
Biedne dziewczę, chyba nie zdaje sobie
sprawy jak niebezpieczny jestem gdy władam Vuko.
- Dobra. Chodź. Nie chcę ich budzić naszą walką, tam dalej w las jest jeszcze jedna polanka. - Mówiąc to, podszedłem do mojej pożyczonej szkapy i mruknąłem jej coś na ucho. Zarżała cicho i odeszła w stronę kupca i jego rodzinki. Ja natomiast zdjąłem pelerynę, torbę i odłożyłem je na wóz. Tylko jej sztylet zabrałem ze sobą.
Po chwili, gdy oboje się przygotowaliśmy, odeszliśmy w las dobre pięćdziesiąt metrów, na tyle daleko aby nie obudzić ich odgłosami walki, ale też na tyle blisko, aby w blasku ognia dostrzec ewentualnych napastników i usłyszeć rżenie mojej klaczy, w razie niebezpieczeństwa.
- Dobra, to czym walczysz? Tylko pałaszem? - Zapytałem. Frey jednak wyjęła zza cholewy buta kolejny sztylet, tym razem zwyczajny, i ustawiła się w pozycji bojowej. Z jej postawy wywnioskowałem, że będzie walczyć w prsoty sposób: pałaszem zbije mój cios, potem szybki obrót, albo szybkie pchnięcie i będzie próbowała wbić sztylet w mój bok lub pod pachę. Może szyja.
- Hej hej hej, za każdym razem gdy się budzę – zacząłem cicho nucić, kładąc powoli rękę na rękojeści Vuko – staram się podnieść, jednak wciąż podcinają mi nogi – powoli wyciągam Vuko jedną ręką, ostrze połyskuje pięknie w świetle księżyca – gdy potrzebuję ratunku – szepczę cicho, patrząc w ostrze Vuko, po czym robię szybkiego młyńca, ważąc go w dłoni – zjawiasz się Ty. - Zaśmiałem się cichutko, czując w dłoni znajomy ciężar najlepszego przyjaciela i Tego, który ratuje mnie z każdej opresji.
- Dobra – rzuciłem głośno, a groźny błysk pojawił się w moim oku. - Zasady są dwie. Nie stosujemy brudnych zagrywek, typu piach w oczy. Zasada druga. Wygrywamy gdy osoba druga nie będzie zdolna do walki lub się podda. - Oparłem Vuko na ziemie, kładąc dłonie na jelcu. - Zaczynaj.
Przez chwilę mierzyła mnie wzrokiem, najpewniej nie będąc pewna jaką taktykę walki przyjmę. Po chwili jednak wystrzeliła niczym koń...Nie, niczym tygrys, który wreszcie rzuca się na swoją ofiarę.
Pałaszem cięła szybko z góry, jednak cios ten był słaby. Prawdziwy cios nadchodził na wprost, sztylet. Podrzuciłem Vuko za jelec i złapałem jedną ręką za rękojeść. Szybko wykonałem obrót w lewo, odsuwając się w prawo, jednocześnie zbijając pałasz, po czym szybko wykonałem obrót w prawo i uderzyłem głowicą w pierś Frey, co dosłownie zwaliło ją z nóg.
Odsunąłem się dwa metry od niej i znowu położyłem dłonie na jelcu. Spojrzałem na dziewczynę, która błyskawicznie podniosła się ze śniegu. Przez chwilę oddychała ciężko, mając problem ze złapaniem tchu. Uroki lekkiego uderzenia głowicą. Znowu wystrzeliła do przodu, tym razem wyskakując w powietrze i robiąc obrót, aby nadać ciosowi siłę. Ustawiła sztylet i pałasz równolegle, pod kątem w stosunku do jej ciała, chcąc ciąć mnie poprzecznie. Zablokowałem atak Vuko, wspomagając się drugą ręką i amortyzując siłę ataku poprzez ugięcie kolan. Cios był silny.
Po ułamku sekundy dopiero zrozumiałem, że to nie był cios, a dywersja. Zanim zdążyłem się dobrze zasłonić ręką, Frey kopnęła mnie silnie prawą nogą w żebra. Odskoczyłem szybko, uginając kolana i niemal kładąc się na ziemi. Kopniak był silny, żebra mnie zaczęły boleć. Dziewczyna nie czekała jednak i wystrzeliła jak błyskawicza, chcąc pchnąć mnie pałaszem, a sztylet trzymając za sobą.
Szybko zbiłem pałasz za pomocą Vuko i złapałem jej rękę dzierżącą sztylet, widząc jak ma zamiar wykonać nią jakiś ruch. Robiąc pół obrót, cisnąłem dziewczyną w stronę małego drzewka. Uderzyła w nie plecami, i upadła na śnieg.
Nie czekałem. Podszedłem, łapiąc Vuko oburącz, i za pomocą mięśni całego ciała, a także wspomagając się obrotem w lewo, wyprowadziłem potężne cięcie poziomie. Frey, która zdążyła już wstać, gdy tylko zobaczyła ostrze, od razu padła na ziemię na plecy, w ostatniej chwili uchylając się przed niemal niewidocznym ostrzem. Vuko uderzył w drzewko, które znajdowało się za dziewczyną, jednak nie zatrzymał się tylko dzięki sile uderzenia i ostrzu o które dbałem, przeszedł przez przeszkodę niczym przez masło.
Spojrzałem w dół na Frey, odsuwając się. Widziałem na jej twarzy, choć tylko przez ułamek sekundy, strach. I dobrze. Berserk, który walczy za pomocą ulubionego ostrza, to machina do zabijania. On musi wzbudzać strach i szacunek.
Gdy tylko Frey wstała, uderzyłem jedną ręką zza głowy, tnąc pionowo. Dziewczyna zasłoniła się pałaszem i odskoczyła w tył. Gdy tylko Vuko natrafił na drugi miecz, usłyszałem klang, jaki towarzyszył uderzeniu dwóch ostrzy, jednak zaraz po tym usłyszałem pękający metal. Spojrzał na dziewczynę, która trzymała teraz tylko złamany kikut mojego pałasza, a jego resztki spadły na śnieg.
- Nosz kurwa! - Ryknąłem, po czym znowu za pomocą obrotu wyprowadziłem jej poteżny cios, jednak tylko głowicą, celując w bark. Uderzenie odrzuciło ją na dobre dwa metry, a ja dopadłem do niej i miałem zamiar już ją dźgnąć w dół, kipiąc z furii, gdy ona krzyknęła:
- Dobra. Chodź. Nie chcę ich budzić naszą walką, tam dalej w las jest jeszcze jedna polanka. - Mówiąc to, podszedłem do mojej pożyczonej szkapy i mruknąłem jej coś na ucho. Zarżała cicho i odeszła w stronę kupca i jego rodzinki. Ja natomiast zdjąłem pelerynę, torbę i odłożyłem je na wóz. Tylko jej sztylet zabrałem ze sobą.
Po chwili, gdy oboje się przygotowaliśmy, odeszliśmy w las dobre pięćdziesiąt metrów, na tyle daleko aby nie obudzić ich odgłosami walki, ale też na tyle blisko, aby w blasku ognia dostrzec ewentualnych napastników i usłyszeć rżenie mojej klaczy, w razie niebezpieczeństwa.
- Dobra, to czym walczysz? Tylko pałaszem? - Zapytałem. Frey jednak wyjęła zza cholewy buta kolejny sztylet, tym razem zwyczajny, i ustawiła się w pozycji bojowej. Z jej postawy wywnioskowałem, że będzie walczyć w prsoty sposób: pałaszem zbije mój cios, potem szybki obrót, albo szybkie pchnięcie i będzie próbowała wbić sztylet w mój bok lub pod pachę. Może szyja.
- Hej hej hej, za każdym razem gdy się budzę – zacząłem cicho nucić, kładąc powoli rękę na rękojeści Vuko – staram się podnieść, jednak wciąż podcinają mi nogi – powoli wyciągam Vuko jedną ręką, ostrze połyskuje pięknie w świetle księżyca – gdy potrzebuję ratunku – szepczę cicho, patrząc w ostrze Vuko, po czym robię szybkiego młyńca, ważąc go w dłoni – zjawiasz się Ty. - Zaśmiałem się cichutko, czując w dłoni znajomy ciężar najlepszego przyjaciela i Tego, który ratuje mnie z każdej opresji.
- Dobra – rzuciłem głośno, a groźny błysk pojawił się w moim oku. - Zasady są dwie. Nie stosujemy brudnych zagrywek, typu piach w oczy. Zasada druga. Wygrywamy gdy osoba druga nie będzie zdolna do walki lub się podda. - Oparłem Vuko na ziemie, kładąc dłonie na jelcu. - Zaczynaj.
Przez chwilę mierzyła mnie wzrokiem, najpewniej nie będąc pewna jaką taktykę walki przyjmę. Po chwili jednak wystrzeliła niczym koń...Nie, niczym tygrys, który wreszcie rzuca się na swoją ofiarę.
Pałaszem cięła szybko z góry, jednak cios ten był słaby. Prawdziwy cios nadchodził na wprost, sztylet. Podrzuciłem Vuko za jelec i złapałem jedną ręką za rękojeść. Szybko wykonałem obrót w lewo, odsuwając się w prawo, jednocześnie zbijając pałasz, po czym szybko wykonałem obrót w prawo i uderzyłem głowicą w pierś Frey, co dosłownie zwaliło ją z nóg.
Odsunąłem się dwa metry od niej i znowu położyłem dłonie na jelcu. Spojrzałem na dziewczynę, która błyskawicznie podniosła się ze śniegu. Przez chwilę oddychała ciężko, mając problem ze złapaniem tchu. Uroki lekkiego uderzenia głowicą. Znowu wystrzeliła do przodu, tym razem wyskakując w powietrze i robiąc obrót, aby nadać ciosowi siłę. Ustawiła sztylet i pałasz równolegle, pod kątem w stosunku do jej ciała, chcąc ciąć mnie poprzecznie. Zablokowałem atak Vuko, wspomagając się drugą ręką i amortyzując siłę ataku poprzez ugięcie kolan. Cios był silny.
Po ułamku sekundy dopiero zrozumiałem, że to nie był cios, a dywersja. Zanim zdążyłem się dobrze zasłonić ręką, Frey kopnęła mnie silnie prawą nogą w żebra. Odskoczyłem szybko, uginając kolana i niemal kładąc się na ziemi. Kopniak był silny, żebra mnie zaczęły boleć. Dziewczyna nie czekała jednak i wystrzeliła jak błyskawicza, chcąc pchnąć mnie pałaszem, a sztylet trzymając za sobą.
Szybko zbiłem pałasz za pomocą Vuko i złapałem jej rękę dzierżącą sztylet, widząc jak ma zamiar wykonać nią jakiś ruch. Robiąc pół obrót, cisnąłem dziewczyną w stronę małego drzewka. Uderzyła w nie plecami, i upadła na śnieg.
Nie czekałem. Podszedłem, łapiąc Vuko oburącz, i za pomocą mięśni całego ciała, a także wspomagając się obrotem w lewo, wyprowadziłem potężne cięcie poziomie. Frey, która zdążyła już wstać, gdy tylko zobaczyła ostrze, od razu padła na ziemię na plecy, w ostatniej chwili uchylając się przed niemal niewidocznym ostrzem. Vuko uderzył w drzewko, które znajdowało się za dziewczyną, jednak nie zatrzymał się tylko dzięki sile uderzenia i ostrzu o które dbałem, przeszedł przez przeszkodę niczym przez masło.
Spojrzałem w dół na Frey, odsuwając się. Widziałem na jej twarzy, choć tylko przez ułamek sekundy, strach. I dobrze. Berserk, który walczy za pomocą ulubionego ostrza, to machina do zabijania. On musi wzbudzać strach i szacunek.
Gdy tylko Frey wstała, uderzyłem jedną ręką zza głowy, tnąc pionowo. Dziewczyna zasłoniła się pałaszem i odskoczyła w tył. Gdy tylko Vuko natrafił na drugi miecz, usłyszałem klang, jaki towarzyszył uderzeniu dwóch ostrzy, jednak zaraz po tym usłyszałem pękający metal. Spojrzał na dziewczynę, która trzymała teraz tylko złamany kikut mojego pałasza, a jego resztki spadły na śnieg.
- Nosz kurwa! - Ryknąłem, po czym znowu za pomocą obrotu wyprowadziłem jej poteżny cios, jednak tylko głowicą, celując w bark. Uderzenie odrzuciło ją na dobre dwa metry, a ja dopadłem do niej i miałem zamiar już ją dźgnąć w dół, kipiąc z furii, gdy ona krzyknęła:
- Poddaję się! - Mówiąc to
zasłoniła się rękami, których delikatne drżenie było aż
nazbyt widoczne.
Dysząc z lekkiego wysiłku i wściekłości odsunąłem się, po czym wyszarpnąłem jej sztylet i rzuciłem w śniego obok jej głowy.
- Masz wartę kurwa do świtu. I wisisz mi za pałasz. - Syknąłem do niej i poszedłem do obozu, gdzie założyłem maskę i torbę, po czym położyłem się na poprzednim miejscu spoczynku i zapadłem w kolejny lekki sen. Mam nadzieję, zę nie spróbuje mnie znowu ukatrupić, bo tym razem nie będę się powstrzymywać i przetnę ją na pół.
Dysząc z lekkiego wysiłku i wściekłości odsunąłem się, po czym wyszarpnąłem jej sztylet i rzuciłem w śniego obok jej głowy.
- Masz wartę kurwa do świtu. I wisisz mi za pałasz. - Syknąłem do niej i poszedłem do obozu, gdzie założyłem maskę i torbę, po czym położyłem się na poprzednim miejscu spoczynku i zapadłem w kolejny lekki sen. Mam nadzieję, zę nie spróbuje mnie znowu ukatrupić, bo tym razem nie będę się powstrzymywać i przetnę ją na pół.
(Frey? Sorki że takie nijaki i za poturbowanie cię :P )
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz