środa, 28 lutego 2018

Od Bluvertigo CD Abigail

Słysząc pukanie do drzwi, wszystkie osoby znajdujące się w chatce, włącznie ze mną, wymieniły spojrzenia. A przynajmniej tak myślałem, że wszystkie, gdyż właścicielka szkarłatnej sukni jak była niewidzialna przez cały ten czas, tak dalej nie udało mi się zobaczyć jej w pełnej krasie. Postukiwała tylko długimi palcami okrytymi czerwonym materiałem o blat zmaltretowanego stołu. Onyx z założonymi rękami stała tuż obok swojej siostry, nie spuszczając ze mnie ponurego spojrzenia, a tuż przed nią lewitowała samowertująca się księga. W sumie nie wiedziałem, dlaczego w ogóle ją przegląda, w razie czego znała te wszystkie zaklęcia na pamięć. Beryll obok niej wyjęła z pochwy swój długi, lśniący miecz, z zarysem smoka na klindze. Mimowolnie uśmiechnąłem się pod nosem. Była to ukochana broń kobiety, nazwana zresztą przez nią Tassemalla. Dotąd nie rozgryzłem, skąd takie imię dla miecza - ani po co. Tak czy inaczej, i ja przygotowałem się w duchu do walki, nakazując zostać Jaxowi przy mojej nodze. Istri czujnie wpatrywała się w drzwi, VJ zaś położył metalicznie lśniącą dłoń na ramieniu wampirzycy w szkarłacie. Nie byłem do końca pewien, ale wyglądało to tak, jakby najemniczka chciała wykorzystać naszą nieuwagę i zwiać, nie wywiązując się z umowy. Już otwierałem usta, aby zwrócić się do Areny - co do której miałem dziwne wrażenie, że patrzy na mnie, uśmiechając się drwiąco - gdy nagle z zewnątrz dobiegł nas czyjś cichy głos. Natychmiast westchnąłem, znużony. Kolejny wampir. To jest, wampirzyca, którą spotkałem przypadkiem kilka godzin temu. Wcale nie uśmiechało mi się znów z nią użerać, bo pewnie przyszła mnie przekonywać, że wie, kto na mnie poluje i że mnie nie wyda. Onyx, słysząc głos dziewczyny, uniosła znacząco brwi.
- Doprawdy...? - mruknęła zgryźliwie, po czym krótkim gestem dłoni zamknęła gruby tom i odesłała go na stół. Następnie kiwnęła głową na Istri, zupełnie nie zwracając uwagi na to, że nasza pozostała dwójka - oraz Jax i Arena - patrzy na nią z zaskoczeniem. Istri jednak najwyraźniej doskonale wiedziała, o co chodzi jej przyjaciółce - jako kotka zeskoczyła ze stosu ksiąg i dwoma długimi susami dopadła do drzwi, na ich powierzchni kładąc łapkę. Wszystkie uprzednio zatrzaśnięte przez Onyx zatrzaski i zamki podniosły się i otworzyły nagle. Biała kotka prychnęła, odganiając się od kurzu, po czym spokojnie podeszła do mnie, wskakując mi na ramiona. Była lekka niczym piórko, a jej biały ogonek drgał lekko na końcu, gdy skierowała wzrok swych oczu na wejście i czającą się tam wampirzycę. Nie poruszywszy się nawet, Onyx zawołała:
- Wejdź, czarownico. Lub, może powinnam powiedzieć, wampirzyco... - jej oczy błysnęły, a do chatki weszła wówczas znajoma mi dziewczyna. Chyba nie wszystko było z nią w porządku, gdyż słaniała się na nogach, a wzrok miała błędny.
- Ależ co ci się stało, siostro? - odezwała się Arena, uziemiona przez silne ramię Veran-Jaya. Przez chwilę zapomniała o próbach wyrwania się Powiernikowi. Wampirzyca pokręciła tylko głową, a wtedy jej wzrok padł na mnie. Zacisnąłem usta w wąską kreskę.
- Sama widzisz, że niebezpiecznie jest podążać moim śladem. - wycedziłem, ruchem głowy wskazując na rozciętą rękę dziewczyny. Obok mnie Beryll poruszyła się nieznacznie - jej miecz wzniósł się lekko, a jakiś zbłąkany promyk światła zatańczył na ostrzu. Pamiętając, że nie tylko Onyx w tej rodzinie była uzdolniona magicznie - choć Beryll mniej, ceniąc sobie starą, dobrą broń białą - położyłem kobiecie dłoń na ramieniu. Nasze spojrzenia się spotkały, dorównywała mi wzrostem. U Onyx moc nie była ukierunkowana, wolała ona raczej panować pośrednio nad każdym jej aspektem, niż skupiać się tylko na jednym z nich. Beryll zaś władała tylko światłem. A dokładniej promieniami światła, odbitymi od jej miecza. Potrafiła tak skupić moc, aby wiązka światła przebiła kogoś na wylot. Widząc jednak, że nie życzę sobie scen, opuściła miecz. Nie schowała go jednak do pochwy, a oparła na jego rękojeści zakute w rękawice dłonie. Wiedziałem, że pozostali mniej chętni są do walki, a ciekawi ich raczej fakt, że wampirzyca mnie znała - i vice versa. Kątem oka zarejestrowałem, jak Arena ukrywa coś w fałdach sukni. Zauważyła jednak najwyraźniej mój wzrok, gdyż nagle rozległ się jej perlisty śmiech.
- Oh, cóż za widowisko! Spójrz tylko na to, siostro! Siostrzyczki Słowo i Czyn chyba zamierzały cię unicestwić. Nie są zbyt gościnni, nieprawdaż? - tu prawdopodobnie zerknęła na VJ'a, jednak z racji utrzymywanej przez nią niewidzialności, nie dało się tego jednoznacznie stwierdzić. - Zostaw mnie, Blaszaku, potrafię sama siedzieć. - znów spróbowała zrzucić rękę mężczyzny ze swego niewidzialnego barku. Bezskutecznie.
Zignorowałem ją, a gdy zmieniona znów w człowieka Istri zajęła się negocjacją z Areną co do ukradzionej przez nią sakiewki, spojrzałem na drugą wampirzycę. Tą widzialną.
- Czy jeśli pomożemy ci, możemy liczyć na dyskrecję? Nic ci do tego, kim jesteśmy i co tu robimy, jak i nas nie powinno obchodzić, kim jesteś ty, ani kto ci to zrobił. Opatrzymy cię i rozejdziemy się w swoje strony, w porządku? - zapytałem, prostując się. Usłyszałem za sobą zgrzyt rycerskiej zbroi, gdy Beryll ustawiła się przy moim boku, razem z Jaxem tworząc żywy mur pomiędzy jednym wampirem a drugim. Jakoś im obu nie ufałem. Jedna była złodziejką, o drugiej nic nie wiedziałem.
Wampirzyca kiwnęła głową i zatoczyła się.
- Ej, pozwolicie jej tak krwawić? Widzisz, siostro? Oni są nieczuli na cudzą krzywdę, nie dają zarobić, a teraz jeszcze pewnie zostawią cię na lodzie. - przypuszczalnie Arena spiorunowała wzrokiem Istri, która z dyskusji z nią wyszła zwycięsko, dzierżąc w dłoniach pozłacaną skrzynkę na zioła, którą Arena przed momentem usiłowała ukraść. - Te, kotek, formalnie rzecz biorąc, należy mi się połowa zapłaty, w końcu was tu przyprowadziłam!
- Mieszkamy tu po kilka dni co parę miesięcy, wiedzieliśmy dokąd iść, aby tu trafić. - mruknęła pod nosem Istri, podchodząc do rannej. - Ty jesteś nam potrzebna do czego innego...
Razem ze mną - choć ile się przedtem nawzdychałem i nawywracałem oczami to tylko ja wiem - nasmarowała czysty pasek materiału, podany jej przez Veran-Jaya, jakąś ziołowo pachnącą maścią o lekkim miętowym kolorze. Następnie do otwartej rany na przedramieniu dziewczyny przyłożyła jakiś spory zasuszony liść, a na to poszła dopiero ziołowa mieszanka. Jako iż znałem się na tym w takim samym stopniu, co na gotowaniu, pomogłem tylko zawiązać końce materiału, gdy Istri wcierała jeszcze w rany wampirzycy jakiś proszek, mamrocząc coś pod nosem. Widziałem, że krzywi się nieznacznie, gdyż - choć jako zmiennokształtna, jej zdolność do władania magią nie była zbyt wielka - po dotknięciu kogoś potrafiła wyłapać niektóre jego myśli oraz przekazać swoje. Nie wiedziałem, czego się dowiedziała, jednak widząc zaraz potem lekki wyraz zdziwienia na twarzy wampirzycy zrozumiałem, iż Istri swoim zwyczajem zaszczepiła jej w umyśle wiadomość, że wszystko będzie dobrze i ma się nie martwić. Zawsze tak robiła, była bardzo opiekuńczą, choć zasadniczą osobą, która nawet wrogowi nie pozwoli cierpieć, jeśli jest to bezsensowne. Choć może wampirzyca nie była naszym wrogiem. Tego nie wiedziałem. Kiedy jednak obejrzała swoje opatrzone ramię, zerknęła na nas.
- Dziękuję. - przez chwilę chyba zastanawiała się, co jeszcze mogłaby powiedzieć. - Nazywam się Abigail Raven. - dodała w końcu, wyciągając rękę. Widząc, że zdumiona Istri patrzy się na jej dłoń, nie wiedząc co zrobić, szybko zabrałem głos.
- Mów mi Avalanche. To jest Istri DeBonn. W jej stronach nie uznaje się takiego powitania. - mruknąłem, pamiętając swoje ciągłe pomyłki, gdy zamiast przyłożyć dłoń do serca, starałem się złapać Istri za przedramię. To drugie powitanie pochodziło z jeszcze innych krain, a dowiedziałem się tego od Onyx. Zatem wszystkie te trzy sposoby mieszały mi się teraz w głowie.
- Nie wiem, czy przypadkiem nas znalazłaś, czy nas śledziłaś... Jednak Jaxa już znasz. Tam siedzi Veran-Jay Silver. Za mną stoją Onysablet i Beryllyantranox Lare. To jest... Arena. Czy tam Lady In Red, nie wiem czy...
- Jak tam sobie zażyczysz, piękny. - machnęła na mnie ręką niewidzialna wampirzyca, jednak zignorowałem ją, przyglądając się tej widzialnej. Wydawała się wciąż słabnąć, więc skinąłem na patrzącą na mnie sceptycznie Onyx.
- Mogłabyś...?
- Tak, nie mam już nic innego do roboty, tylko leczyć twoje pijane pannice. - przewróciła bladymi oczami, ale podeszła do stołu, spośród szklanych kolb i innych szpargałów wyciągając nieduży kuferek. Otworzyła go, kładąc go w powietrzu przed sobą i przytrzymując bez użycia rąk. Zerkając na mnie gniewnie, nakazała Abigail zbliżyć się.
- Trzymaj. Ten czerwony płyn pozwoli ci zapomnieć o bólu. Jeżeli chcesz się przespać zażyj też kroplę tego niebieskiego. Wygląda na to, że trzeba cię poskładać od środka, więc łyknij także ten purpurowy płyn, oraz różowy i srebrny, tak na wszelki wypadek. Kolejno wspomogą one zrost tkanki mięśniowej, uzupełnienie krwi oraz lepsze zrastanie się ran, bez paprania się i sińców.
Po tym wywodzie Onyx założyła ponownie kaptur na głowę, zatrzasnęła kuferek i upuściła go na ziemię, nie przejmując się tym, co zamknięte było w środku. Wyminęła dziewczynę, zostawiając ją z naręczem szklanych kolbek wypełnionych różnokolorowymi cieczami. Przez chwilę odprowadzałem przyjaciółkę wzrokiem, nieco oszołomiony - tylko nie byłem pewien czy bardziej zdziwił mnie fakt, że pomogła, czy że wydawała się być jeszcze bardziej wzburzona - dopóki nie wyszła na zewnątrz, trzaskając masywnymi drzwiami. Istri znów zajęła się rozmową z VJ'em, Arena zaczęła bawić się kością, Beryll stała sztywno niczym posąg. Nastroje były dość spokojne, nie licząc Onysablet. No cóż, wiedziałem, że co 4-6 miesięcy moja grupa spotyka się w tym miejscu, aby omówić wszelakie wysokiej wagi sprawy. Zawsze mieli nadzieję, że się nie pojawię - ponieważ to by znaczyło, że nie narażam się, tylko siedzę gdzieś przyczajony i czekam, aż moja sprawa przycichnie. Ja jednak wiedziałem, że nic takiego nie ma prawa się stać i się nie stanie. Nie, dopóki morderca mojej matki, babki i kilkunastu innych osób z mojej rodziny na mnie poluje. Nie będę miał spokoju, chyba że drania zabiję. A to na ten czas było niemożliwe. Gdyby choć wysługiwał się innymi ludźmi... Ale nie, on wszystkie sprawy załatwiał osobiście, nie ufał nikomu. Musiałem przyznać, że w sprawianiu wrażenia, jakoby nigdy nie istniał był naprawdę znakomity. Pokręciłem głową, opierając się o ścianę z rękoma założonymi na piersi. Moi przyjaciele wciąż myśleli, że sami tego wampira odnajdą i... Cóż, zemszczą się, wyręczając mnie. Po to organizowali te spotkania. Jednocześnie knuli przeciwko Counette'owi i mieli nadzieję, że go do siebie zwabią, dzięki czemu mieliby okazję do zabicia mordercy. On jednak był na to albo zbyt sprytny - dotąd nie dawał znaku życia nigdzie w pobliżu chatki - albo zbyt niedomyślny, by szukać mnie w jakiejś rozlatującej się chatynce w środku lasu. Słowo daję, że tylko kurzej łapki jej brakowało, gdyż Onyx jako zwariowana czarownica zdecydowanie dałaby radę.
Rozejrzałem się po izbie, a mój wzrok padł na rozpłaszczoną na odwróconej skrzyni suknię. Arena. Po co im ona? Mówili, że wynajęli ją, jest najemniczką. Ale ona sama stwierdziła, że jeszcze nie wykonała swojej roboty, a i Istri sprawiała wrażenie, jakby chodziło o coś więcej, nie tylko znajomość tych terenów. Przed chwilą widziałem, całkowicie przypadkiem, jak niezauważenie przez nikogo, zręcznie niczym zawodowiec, Dama w Czerwieni podbiera siedzącemu obok VJ'owi skrzyneczkę z ziołami. Czyżby była nie tylko najemnikiem... Ale i złodziejem do wynajęcia, wolnym strzelcem? Raczej nie mogliśmy jej ufać, to pewne. Jednak co też takiego moja grupa postanowiła zwinąć i jak bardzo jest to chronione, że aż potrzebowali profesjonalnego szabrownika? Obserwując jak Abigail siada przy stole na podłożonym tam sporym głazie, wyszedłem przed dom, aby porozmawiać z Onyx.

<Abigail?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon wykonała prudence. z Panda Graphics.