poniedziałek, 26 lutego 2018

Od Bluvertigo CD Abigail

Biegliśmy tak dłuższy już czas. Pewny byłem, że wampirzyca podąża naszym tropem, szczególnie iż zaatakowałem ją, a ona sama zdawała się wprost kochać korzystać z magii i pokazywać wszystkim, że potrafi. A przynajmniej takie wrażenie na mnie wywarła. Wciąż lekko podminowany, machnąłem ogonem, dając tym samym znać biegnącemu za mną Jaxowi, aby zwolnił, a następnie zatrzymał się. Wówczas przystanąłem w pobliżu krzaków, węsząc, a gdy do mojego niezbyt poprawnie działającego nosa dotarł w końcu znajomy zapach, uśmiechnąłem się do siebie w duchu. Ciężko było go wyłapać wśród woni lasu oraz mroźnego, zimowego powietrza, jednak wiedziałem doskonale, że o tej porze roku wszystkie osoby, których zapachy starałem się wyłapać, na pewno znajdują się w pobliżu tego miejsca. A dokładniej w leśnej chatce, dość niepozornie wyglądającej, znajdującej się kilkanaście metrów ode mnie. Zerknąłem na Jaxa, po czym zmieniłem się w człowieka. Poprawiłem dłonią swoje rozburzone włosy, wypluwając pasek mojej torby przy okazji, po czym ruszyłem przed siebie, zgrabnie omijając placki śniegu na ziemi, aby nie zostawiać śladów. Idąc, zmieniałem swój wygląd. Moje oczy nie były już jasnoszare - były brązowe. Włosy, choć białe, posiadały od skóry głowy czarne odrosty. Cała fryzura nagle stanęła mi na głowie - ręką zaczesałem tylko włosy lekko do tyłu. Zniknęły mi wszystkie tatuaże, oprócz tego na dłoni, przedstawiającego kwiat wanilii. Po namyśle usunąłem także kolczyk znajdujący się w moim nosie. No, to był mój "prawdziwy" wygląd. Tak zapamiętały mnie osoby, z którymi zamierzałem się spotkać. Zatem z wilkiem u boku dotarłem po kilkunastu minutach do drewnianego budynku, znajdującego się w sercu lasu. Zanim jednak zdążyłem zapukać lub zrobić cokolwiek innego, zakładającego dostanie się do chaty, Jax podniósł łeb, strzygąc uszami. Ogonem zamajtał lekko, chowając go między tylne łapy. Westchnąłem. Naprawdę? Ta wampirzyca kogoś za mną posłała? Czy to jeszcze ktoś inny? Bo że ona sama mnie śledziła - tego byłem pewny, choć jej nie widziałem. Ale ktoś jeszcze się mnie uczepił? Ruchem głowy dałem Jaxowi znać, aby przygotował się do walki. Ten jednak rzucił mi tylko spojrzenie, które mogłoby mówić coś w rodzaju: "Żartujesz? Zostaw to mnie.", po czym odbiegł niespiesznie. Kilka dłużących mi się potwornie chwil później usłyszałem jego wycie, a mój wyostrzony zmysł słuchu podpowiedział mi, że wilk skutecznie wyprowadził pogoń w pole. Uśmiechnąłem się pod nosem. Śmierdziel doskonale wiedział jak sobie poradzić. Nagle usłyszałem, że za mną otwierają się skrzypiące wniebogłosy drzwi, a gdy odwróciłem się, na moją twarz padło światło kaganka trzymanego w dłoni przez wysoką, szczupłą kobietę o czarnych włosach do ramion i niesamowicie szarych oczach. Rozpromieniłem się natychmiast, z otwartymi ramionami do niej podchodząc.
- Onysablet... Moja droga, dawno się nie widziel...
- Co ty tu u diabła robisz? - przerwała mi bezczelnie, taksując mnie wzrokiem, jakiego nie powstydziłby się bazyliszek. Aż się cofnąłem, o mało nie wpadając na Jaxa, który nagle się za mną pojawił. Zamrugałem i spróbowałem zerknąć przyjaciółce przez ramię, aby zobaczyć resztę zgromadzenia, co do którego wiedziałem, że dzisiaj tu będzie, ale Onyx skutecznie mi to uniemożliwiła, przesuwając się wraz z moim wzrokiem.
- Hałasujesz niczym cała zbrojna artyleria, czyś ty na głowę upadł? Jesteś poszukiwany. Co ja mam teraz według ciebie zrobić? - zacisnęła usta w wąską kreskę, a jej oczy miotały błyskawice. Jako iż to właśnie z jej powodu postanowiłem pozbyć się kolczyka w nosie - zagroziła mi kiedyś, że zamieni mnie w woła - postanowiłem nie wkurzać jej bardziej, niż było to konieczne. Problem polegał na tym, że... Onyx całym sercem oddana była służbie prawu. Pochodziła z odległych krain, skąd wyniosła określenie swojej "pracy": Poszukiwaczka Prawdy. Tak bowiem w jej okolicach nazywano osoby, które poszukiwały zagubionych ludzi, jednak działali oni także jako swego rodzaju egzekutorzy prawa. Jeśli ktoś uważał, że może stać ponad nim - miał do czynienia z Poszukiwaczami Prawdy. Sprowadzając się jednak tutaj Onyx nie zupełnie odrzuciła swoją karierę. I tutaj ścigała bandytów, morderców i złodziei, będąc jedną z najskuteczniejszych osób tym się zajmujących. A przy tym była Altmerem - magią władała od urodzenia, nauki pobierała od najlepszych mistrzów, czyniąc się tym samym jedną z najpotężniejszych Arcymagów. Warto było mieć kogoś takiego u swojego boku.
Oczywiście o ile nie plasowało się wśród złoczyńców...
Onyx zmierzyła mnie kolejny raz czujnym wzrokiem bladych oczu, a gdy spostrzegła, że moje przerażenie wcale nie jest udawane, skinęła sztywno głową. Otworzyła drzwi szerzej, wciąż piorunując mnie spojrzeniem. Przemknąłem się obok niej chyłkiem, natychmiast rozglądając się po wnętrzu chatki. Na samym jej środku tkwił gigantyczny mahoniowy stół, z blatem poznaczonym tak licznymi szramami, niektórymi głębokimi na około 5 centymetrów, że spokojnie można było nazwać go weteranem. Wszystkie okna zabite były deskami, a jedyne drzwi od wewnętrznej strony posiadały tyle zatrzasków, że przypuszczalnie ważyły więcej niż stół. Nie było tu żadnych krzeseł, za to wokół stołu znajdowały się tak dziwne przedmioty jak: masywna drewniana skrzynia, stos ksiąg z wszelakimi czarami, stołek o jednej tylko nodze, wyglądający jak wytworzony z jednego kawałka drewna w całości oraz spory, nieco omszały głaz. Na wszystkim tym siedziały cztery osoby, grając w coś, co od biedy można było nazwać kośćmi na niemal całkowicie zastawionym różnymi kolbami, kociołkami i innymi alchemicznymi szpargałami stole. Gdy tylko wszedłem, wzrok czworga ludzi natychmiast padł na mnie. Przez chwilę osoby te nic nie mówiły, chyba starając się sobie przypomnieć kim u diabła jestem, aż w końcu najmniejsza osóbka o długich blond włosach i wielkich, niebieskich oczach, wyglądająca jak dziecko, pisnęła i podbiegła do mnie, obejmując mnie w pasie. Poklepałem ją po niewielkich plecach.
- Istri...
- Veri! - przerwała mi bezpardonowo, szybko jednak opamiętała się i puściła mnie, z gracją zakładając ręce z tyłu. - Jakże długo cię nie widziałam... Wiem, jaka jest twoja sytuacja, ty zaś wiesz, że nie popieram tego co robisz... Rozumiem to jednak. Rozumiem. Że nie możesz się poddać. Wszyscy tu wiemy, że tego nie zrobiłeś, ale ucieczka to nie jedyne wyjście...
- W tym wypadku tak, Istri. - powiedziałem łagodnie, a jej wielkie oczy zerknęły na mnie z nadzieją.
- Można się odwoływać... Sądy...
- Co mi to da! - żachnąłem się, rozgoryczony. - Mój... Ojciec... Był sędzią i sama widzisz, jak wspaniale to na mnie wpłynęło.
Istri nic już nie rzekła, pokiwała tylko głową. Mój wzrok padł na jej strój. Miała na sobie granatową suknię z białym żabotem, u którego szczytu tkwiła czerwona róża. Strój Senatorki z miejsca, gdzie się urodziła. Pochodziła z podobnych terenów co Onyx. Czyżby zatem wracała na tamte ziemie niebawem?
- Ufam, że i Veran-Jay przyjechał z tobą? - zwróciłem się do blondwłosej przyjaciółki, a gdy westchnęła, wskazując ręką na odległy kąt, spojrzałem tam.
Wyglądał zupełnie inaczej, niż go ostatnio zapamiętałem. Przynajmniej miał wówczas szczękę. Teraz jego twarz lśniła metalicznie zdradzając, iż jej właściciel stracił żuchwę w jakimś tragicznym wypadku... Lub zamachu na jego życie. Ktoś sprawnie wstawił mu implant, jednak teraz VJ wyglądał niemal całkowicie jak człowiek z metalu. Miał bowiem nie tylko metalową żuchwę, ale i protezy wszystkich czterech kończyn oraz metalową płytę zamiast klatki piersiowej. Tamte... Urazy... Pamiętałem. Ale szczęka to coś nowego. Jego zielone oczy spotkały się z moimi.
- Bluvertigo, stary druhu. Uśmiechnąłbym się, ale wciąż to jeszcze rozpracowuję. - powiedział powoli z kamienną miną, widziałem jednak po jego oczach, że jest rozbawiony. Typowy VJ. Mimo tylu ran i ciągle zmniejszającej się ilości żywej tkanki wciąż potrafił zaskakiwać optymizmem. On także miał na sobie oficjalny strój, jednak nie Senatora, a Powiernika. Jako iż wychowywał się dosłownie razem z Istri, na odległych temu miejscu terenach, podjął podobną do niej pracę, charakterystyczną tylko dla tamtych krain. Owszem, także był Senatorem - posiadał jednak wiedzę o rzeczach tak niebezpiecznych i niezwykłej wagi, że to, co z niego zostało i tak było czymś niezwykłym, biorąc pod uwagę fakt, iż przeżył ponad 50 zamachów na swoje życie. Jako Powiernik wszystkich tych sekretów był szkolony, aby być niezwykle odpornym na ból nawet przy najgorszych torturach nie rzec ani słowa. W ten sposób zostawał zawsze okaleczony tak, aż zabrakło niemalże żywego ciała, aby wbić w niego choćby szpilkę. Człowiek ze stali...
Pi przywitaniu się z Veran-Jay'em, zwróciłem się do kolejnej znanej mi postaci, stojącej dumnie pod ścianą chatki. Wzrostem niemalże mi dorównywała, a ze swoją bogato zdobioną, ciężką, choć niewątpliwie piękną zbroją pasowała do tego obskurnego miejsca jak paw do obory. Na mojej twarzy pojawił się nikły uśmiech.
- Beryll. - przytknąłem zaciśniętą pięść do swojego serca, witając się z przyjaciółką po rycersku. Odwzajemniła mój gest, po czym zdjęła hełm z charakterystyczną purpurową kitą.
- Bluvertigo. - na jej twarzy nie pojawił się uśmiech, ani nawet jego cień. Jak zwykle. Beryll zawsze była bardzo poważna, majestatyczna wręcz. Z pewnym sentymentem ogarnąłem wzrokiem jej krótko przycięte, rdzawobrązowe, rozburzone włosy, czarne oczy z nutą czerwieni przy źrenicy, twarz godną arystokratki. Choć u jej młodszej siostry, Onyx, widać było bardziej cechy Altmera, odziedziczone po matce, Beryll przypominała w każdym calu swojego ojca - Berserka. Była niewątpliwie piękna, nawet pomimo tego, iż chodziła w zdecydowanie męskiej zbroi, była nadzwyczajne wysoka i nosiła fryzurę jak chłopak. Nigdy nie dbała o to, żeby wyglądać kobieco. Była rycerzem i temu poświęciła całe swoje życie. Tak bardzo chciałem porozmawiać z każdym z nich z osobna, jednak... Mój umysł podpowiedział mi, że w pomieszczeniu znajduje się jeszcze jedna osoba. Siedziała opierając się ciężko o stół, niedbale kopiąc jedną nogą w znajdującą się pod nią odwróconą bokiem skrzynię. A przynajmniej miałem wrażenie, że to robi, bowiem... Widziałem jedynie czerwoną niczym krew suknię, spływającą falami niemal do ziemi. Na stole opierały się dwie długie rękawice w tym samym kolorze co suknia. Ubrania te wyglądały tak, jakby ktoś miał je na sobie, tego kogoś moje oczy nie były jednak w stanie dojrzeć. Widząc moją konfundację, Istri westchnęła i znów przysiadła na stercie gigantycznych ksiąg. Zza wielkiego statywu alchemicznego starała się dostrzec bawiącą się kubkiem kości niewidzialną postać w widzialnej sukni.
- Ah, tak... Bluvertigo... Poznaj Arenę. Możesz na nią mówić Lady In Red. Jest najemniczką.
- Wierz mi, piękny, ani twoja grupka, ani ja nie jesteśmy zadowoleni z tej współpracy - dobiegło mnie gdzieś z okolic czerwieni na skrzyni, co tylko jeszcze bardziej mnie zdezorientowało. - Ale ja potrzebowałam mamony, a oni przewodnika. Spokojnie, wykonam tylko swoją robotę i znikam. Jakby co, kotka wie, gdzie mnie znaleźć. - szkarłatna rękawiczka wskazała palcem na Istri, po czym oparła się łokciem o stół, jakby jej właścicielka złożyła na niej głowę. Widząc, że zupełnie nie jarzę, Istri przewróciła oczami i podeszła do mnie ponownie, zeskakując ze stosu ksiąg lekko niczym kot. Wiedziałem, że Istri jest Zmiennokształtną, Onyx i Beryll mieszanką Altmera i Berserka, a VJ Cesarskim, jednak tajemnicza, niewidzialna istota... Była dla mnie tylko właśnie tajemnicą. Istri szybko mi jednak wszystko wyjaśniła, starając się mówić szeptem, choć w chatce i tak raczej było wszystko słychać.
- Arena jest wampirem. Zawsze jest niewidzialna, ukazując jedynie swoją suknię. Mówi, że to dla bezpieczeństwa. Najemniczka i te sprawy... Kto tam jednak wie...
Pokiwałem głową i nagle poczułem, że ktoś staje tuż za mną, przewiercając mnie wzrokiem. Zerknąłem za siebie. Wpatrywała się we mnie Onyx, nonszalancko opierając się o ścianę. Jej długa, czarna, aksamitna szata z kapturem falowała lekko, gdy Onyx z każdym kolejnym oddechem wydawała się być coraz bardziej zdenerwowana.
- Jeśli cię tu złapią, nie wstawię się za tobą. - przypomniała mi. Wiedziałem o tym doskonale, w końcu na tym polegała jej praca. Kiwnąłem więc głową.
- Przecież wiesz, Onyx, że nie będę miał ci tego za złe. Nikt się tu jednak nie zjawi. Gwarantuję. Ja oraz Jax. - poklepałem wilka po łbie. Onyx obdarzyła go tylko litościwym zerknięciem spode łba. Nigdy go nie lubiła i ona zresztą była przyczyną urazu wilka. Wtedy nie wiedziała jednak, że jest on moim towarzyszem. Tak czy siak największym uznaniem Jaxa cieszyła się Istri, która jednak średnio na wilka zwracała uwagę, myjąc aktualnie z gracją swoją przednią łapę, w postaci białego kota siedząc na podstawionych pod stół księgach. Na stołku o jednej nodze chwiał się VJ, starając się grać w kości z oszukującą Areną, zaś Beryll i Onyx obserwowały to wszystko , nieodgadnionymi minami. Nagle jednak Onyx pobudziła się nieco - przez chwilę rozglądała się czujnie, po czym obrzuciła mnie zirytowanym spojrzeniem.
- No, no, no... Co też nasz Wendigo mówił? Że nikt tu się nie zjawi? - na jej twarzy pojawił się tak dobrze mi znany drwiący uśmieszek.
- Ale o co chodzi? - zapytałem niemrawo, a Onyx wskazała na pancerne drzwi wejściowe, jakby miały zaraz wybuchnąć.
- Właśnie ktoś tu zmierza. - zasyczała, po czym odkleiła się od ściany i ruszyła ku Istri, zabierając kotce spod łap grubą na pół betra księgę i o mało nie zdzieliła tomiskiem Jaxa w łeb. Przygotowywała się do walki.
A ja już wiedziałem, że kilka minut później do drzwi zapukał nie kto inny, jak znajoma mi wampirzyca.

<Abigail?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon wykonała prudence. z Panda Graphics.