czwartek, 8 lutego 2018

Od Bluvertigo do Abigail

- Wstawaj! - moich uszu dobiegł czyjś zrzędliwy głos, brzmiący jakby jego właściciel wisiał tuż nade mną. Poruszyłem tylko ramieniem, wciąż unosząc się na granicy snu i jawy. Niestety po dłuższym czasie musiałem przyznać, że zgrzytliwy charkot tuż nad uchem skutecznie potrafi rozbudzić człowieka. Choć zaspany, otworzyłem zatem oczy, niechętnie kierując wzrok na stojącego nade mną mężczyznę. Szczerzył do mnie swoje pożółkłe zęby, jednak nie w uśmiechu, a w czymś, co plasowało się w granicach pełnego pogardy grymasu. Podnosząc się na łokciach starałem się na niego nie patrzeć. Zamiast tego wolałem rozejrzeć się po wynajmowanym przeze mnie pokoju. W końcu skoro jego właściciel tak po prostu tu wszedł, nie zważając, że jak zawsze zamknąłem drzwi na klucz, to kto wie, czy mój dobytek w dalszym ciągu był MÓJ. Skórzana torba wciąż jednak leżała pod zakurzonym oknem, tylko metr od kulącego się kącie Jaxa, którego czujne oczy nieruchomo patrzyły na karczmarza. Również i mężczyzna o załzawionych oczach przeniósł wzrok na wilka. Korzystając z okazji przetarłem oczy, aby choć odrobinę się rozbudzić. Nagle oberżysta splunął z obrzydzeniem, na tyle niespodziewanie, że aż podskoczyłem, zaskoczony.
- Słyszysz?! - warknął i wskazał mi drzwi. Oczywiście zdążyłem już zapomnieć, co do mnie mówił wcześniej, szczególnie iż dopiero teraz mój umysł zaczął pracować na najwyższych obrotach, wyplątując się z resztek snu. Zdezorientowany zerknąłem na ciemność panującą na korytarzu za jego plecami, ale ostrożność i niepokój średnio dawały sobie radę z nieludzkim zmęczeniem, jakie opanowało mnie przed kilkoma godzinami i nie pozwalało na dalszą podróż. Kilka sekund później karczmarzowi najwyraźniej wyczerpały się resztki cierpliwości, więc otrząsnąłem się w końcu i przeczesałem ręką włosy, choć nie miałem pojęcia, o cóż też mogło mu chodzić. Z trudem stanąłem na nogi. Starając się skupić wzrok na właścicielu wynajmowanego przeze mnie obskurnego pokoju postąpiłem kilka kroków w tył, aby ruchem ręki przywołać do mnie nieufnie zerkającego na obcych wilka. Obcych, nie obcego, gdyż wtenczas z ciemności wychynęła blada dłoń, okutana w bogato zdobione jedwabie. Musnęła tylko ramię gburowatego oberżysty i cofnęła się, jakby jej właściciel niecierpliwie popędzał karczmarza. Spojrzałem na właściciela pokoju pytająco.
- O co chodzi? Nie chcę żadnych problemów. Potrzebuję jedynie jeszcze kilku dni... - zacząłem cicho, jednak moje tłumaczenia karczmarz zbył głośnym chrząknięciem.
- Precz! - znów splunął, po czym uśmiechnął się wrednie, ukazując wszystkie braki w uzębieniu. Widząc jednak moje zdumienie oraz cień zaciętości na twarzy, dodał z obleśnym uśmiechem, kiwając głową na czającego się w cieniu magnata:
- Przelicytował cię. Zabieraj tego śmierdziela i wynoś się, już! - wskazał z obrzydzeniem na wilka obok mojej nogi.
Ciemność za nim poruszyła się, gdy tam zerknąłem. Natychmiast i ja poczułem się obserwowany.
- Ale... - mruknąłem tylko, mimo wszystko zakładając torbę na ramię. Ten sprzedawczyk oskubał mnie niemal ze wszystkich koron, a teraz ma jeszcze czelność mnie wyrzucać, bo jakiś bogaty parszywiec zapłacił mu więcej? Wiedziałem, że o zwrocie moich pieniędzy nie mam nawet co marzyć, a nie szukałem kłopotów, więc rzuciłem tylko karczmarzowi ostrzegawcze spojrzenie i zawołałem Jaxa. Mężczyźnie jednak - albo rozkazującemu mu bogatemu mieszczuchowi - najwyraźniej nie spodobało się moje ociąganie, gdyż wyciągnął rękę o zszarzałych, połamanych paznokciach, aby chwycić mnie za nadgarstek. Nie udało mu się to jednak, zamiast tego wylądował na ścianie, z oczami otwartymi szeroko ze zdumienia, trzymając się za zakrwawioną dłoń. Powstrzymałem się, by się nie uśmiechnąć i założyłem kaptur na moje białe włosy. Wiedziałem - i ostrzegałem o tym innych - że jeśli ktokolwiek spróbuje mnie dotknąć, będzie musiał liczyć się z utratą palców, tudzież ranami kłutymi na połowie ręki, dlatego też poklepałem tylko warczącego Jaxa po głowie, aby go uspokoić. Szkoda zachodu. Przerażony karczmarz i tak nie sprawiałby już żadnych problemów, chyba że wysłałby za nami jakiegoś najemnika, aby się nami zajął. Z tego też powodu powinienem szybko się stąd ulotnić. Zmierzając do drzwi, przystanąłem jednak jeszcze obok przestraszonego mężczyzny.
- Głupio z twojej strony byłoby go nie doceniać... - mruknąłem na odchodne i wyszedłem, mijając wciąż obserwującego mnie nieznajomego. Czaił się w cieniu i widać było tylko jego jasne oczy, co dodatkowo potęgowało mój niepokój. Miałem nadzieję, że mnie nie rozpoznał.
Wyszedłem z obskurnego budynku, przystając na środku drogi. Była późna pora i szybko zapadała ciemność. Niezbyt wiedziałem dokąd teraz pójść, szczególnie iż przez własną głupotę straciłem większość pieniędzy, aby przez trzy godziny porzucać się na posłaniu, a na następnych pięć zapaść w niespokojny sen pełen chaotycznych majaków, bardziej nawet męczących niż bezsenność. Wzdrygnąłem się, nie tylko przez wzgląd na wątpliwie przyjemne wspomnienia, ale i pogodę, niezbyt sprzyjającą tym, którzy podróżowali o własnych nogach. Gdybym chociaż miał konia... Oddałbym wszystko za wierzchowca. Westchnąwszy, wyrzuciłem konia z myśli i przeszukałem swoją torbę, aby mieć pewność, że choć reszta mojego skromnego dobytku została ze mną, po czym ruszyłem przed siebie, klekocząc kolczykiem w języku o zęby, gdy mówiłem do Jaxa cicho.
- Niestety, jak sam widzisz, tę noc spędzimy pod gwiazdami. - spojrzałem w niebo, a następnie na mojego towarzysza. Wilk uważnie stawiał łapy na mokrej drodze, łeb zwieszając tak nisko, że gdyby wystawił język, szorowałby nim o podłoże. Jego czujne ruchy przypomniały mi o chowającym się w cieniu korytarza mężczyźnie, przez którego pozbawiony zostałem noclegu. Pokręciłem głową. Nie podobał mi się ten koleś. Dlatego też skupiłem się na zmianie swojego wyglądu tak, aby co najwyżej można było powiedzieć, że jestem do dawnego siebie podobny, lecz nie taki sam. Naciągnąłem kaptur mocniej na głowę czując, że zaczyna padać śnieg. Cudownie, pomyślałem wykrzywiając twarz, tylko tego mi brakowało - utknąć w śnieżycy bez dachu nad głową. Jednak po paru chwilach, mimo początkowej niechęci, przyłapałem się na tym, że jak zaczarowany patrzę na zamieć wokół mnie. Wirujące płatki śniegu działały na mnie niemalże jak hipnoza, nie pozwalając choćby drgnąć czy pomyśleć o czymś innym, jak mój rodzinny dom. Tylko kątem oka zdołałem zobaczyć oczy Jaxa, patrzące na mnie z ciemności z niepokojem. "To nie jest ani czas, ani miejsce na wspominki", zdawał się mówić. Kiwnąłem więc głową, przyznając mu rację i rozejrzałem się uważnie. Kogoś tak zaabsorbowanego widokiem śniegu jak ja chwilę wcześniej bardzo łatwo byłoby podejść, samemu pozostając niezauważonym. Gdyby Jax nade mną nie czuwał, moja nieroztropność mogłaby szybko zakończyć moje życie.
Otrząsnąłem ramiona ze śniegu i przystanąłem pod pobliskim drzewem, aby choć sprawdzić na mapie gdzie jestem. Zgrabiałymi z zimna palcami przesuwałem po czarnych liniach, podstawiając wymięty kawałek papieru niemal pod sam nos, aby zobaczyć coś, cokolwiek, w słabym świetle księżyca. Czy jednak gdziekolwiek tutaj mogło istnieć miejsce, gdzie nie byłbym przez nikogo niepokojony?
Przerwał mi ledwo słyszalny trzask gdzieś za mną, w okolicach miejsca, gdzie w ciemności rozpłynął się Jax chwilę wcześniej. Wiedziałem, że wilk poradziłby sobie w praktycznie każdej sytuacji nie wymagającej bezpośredniej walki, więc nie ruszyłem się, poza tylko schowaniem mapy i ujęciem w dłonie kuszy. Blado szarymi oczami przeszukiwałem przeplatającą się ze śnieżną zamiecią ciemność. Trwałem tak dopóki do moich uszu nie dotarły zdecydowanie ludzkie głosy. Wówczas przysunąłem się ostrożnie bliżej, uważnie przebiegając wzrokiem po wszechobecnej czerni, zamykającej się wokół mnie jak całun. Gdzieś w okolicach drzew rozbłysnął drobny ognik, który szybko urósł do rozmiarów niewielkiego ogniska. Na jego tle przesuwały się sylwetki ludzkie, których głosy to stawały się wyraźniejsze, to znów cichły. Nie mogłem rozpoznać, na kogo patrzę, pewne jednak było, że to tylko grupa jakiś zbirów, najwyraźniej zawzięcie dyskutująca o ostatniej ofierze, która jakiś czas temu pożegnała się ze swym wierzchowcem i sakiewką, a niewątpliwie i życiem. Słysząc brzdęk monet i liczne przekleństwa przeplatane ze śmiechem, wycofałem się ostrożnie, aby następnie skryć się w krzakach. Tutaj nie powinni mnie zobaczyć, ja zaś będę mógł ich spokojnie poobserwować. Szczególnie jeśli faktem jest, iż posiadają konia... Już nie takie rzeczy kradłem. Co prawda obrabowywanie złodziei nie należało do moich codziennych zajęć, ale jeśli dobrze bym to rozplanował, o braku jednego z koni dowiedzieliby się dopiero gdy wstanie nowy dzień. Uważnie nasłuchiwałem czy aby nikt się do mnie nie zbliża, choć intuicja - czy też raczej jej marne szczątki - podpowiadała mi, że najlepszym wyjściem z tej sytuacji byłaby błyskawiczna ucieczka.
Nagle obok mnie stanął Jax - moje serce podskoczyło i zgubiło się, lokując się gdzieś w okolicach gardła, gdzie dudniło z taką siłą, że pewny byłem, iż wszyscy obserwowani przeze mnie ludzie to słyszą.
- Jax! - zdołałem wykrztusić, na co wilk zerknął na mnie beznamiętnie, jakby każąc mi nie odstawiać cyrków. Położyłem sobie rękę na piersi, próbując się uspokoić, a wtedy mój towarzysz skierował czujny wzrok w ciemność. Najwyraźniej widział coś, co nie było dane zobaczyć mnie. Następnie zaczął się powoli cofać. Nie miałem pojęcia, o co może mu chodzić, jednak gdy schwycił mnie zębami za rąbek płaszcza, postanowiłem pozwolić mu się poprowadzić. Uwolniłem się delikatnie, starając się usłyszanej przeze mnie grupie nie zdradzić mojego położenia. Usiłując stąpać po śniegu tak, aby nie zostawić śladów, podążyłem za Jaxem. Wilk bezszelestnie biegał wokół czegoś, węsząc zapamiętale. Nie podchodził bliżej, tylko oglądał się na mnie, czekając. Przysunąłem się nieco, aby choć zobaczyć w ciemności to, co on.
W zamieci z trudem przebijającej się przez gałęzie drzew stał koń.
A dokładniej około pięciu lub sześciu niespokojnych ogierów, z których każdy przytroczone miał do siodła po dwie lub trzy torby. Jedna z nich była otwarta i jakiś człowiek wyciągał z niej długie paski króliczego mięsa. Kryjąc się za drzewem, zerknąłem na śliniącego się na widok jedzenia Jaxa. Mimo głodu, wilk czaił się nieopodal mnie, uważnie tylko obserwując każdy ruch zbira grzebiącego w torbie. I mnie ścisnęło w żołądku, jednak to, co najbardziej przyciągało mój wzrok stało dumnie wyciągając głowę, potrząsając ośnieżoną grzywą i tupiąc zawzięcie podkutymi kopytami. Zerknąłem na pilnującego koni mężczyznę. Żując coś przysiadł na sporej kłodzie i najwyraźniej ani myślał odchodzić. Zirytowany przestąpiłem z nogi na nogę. Obok mnie dreptał w miejscu Jax, oblizując długi pysk, pewnie zastanawiając się, jak dorwać smakołyk, który niby był tak blisko, a jednak znajdował się poza zasięgiem jego kłów. Zawahałem się, ale widząc, że mężczyzna rozsiada się wygodniej, postanowiłem działać. Z torby wyciągnąłem długi kawałek mocnego sznurka. Trudno, nie chciałem tego robić, ale jeśli ten człowiek mnie zauważy, natychmiast zawoła resztę. A wtedy byłoby po mnie. Nakazałem Jaxowi zostać w miejscu i przybliżyłem się od tyłu, aby następnie zarzucić na szyję gościa sznurek i mocno zacisnąć. Próbował uderzyć mnie lub zacząć krzyczeć, jednak nie zważając na protesty, tylko coraz bardziej nawijałem sznurek na moje dłonie. Gdy ciało mężczyzny zadrgało i zwiotczało, zwinąłem prowizoryczną garotę, łapiąc ciało zanim upadło na śnieg. Zaciągnąłem nieprzytomnego mężczyznę pod drzewo, nakrywając go końską derką, a przedtem związując mu ręce. Udało mi się to nie bez trudności, gdyż człowiek ten był ode mnie zarówno wyższy, jak i szerszy. Właściwie gdyby nie zaskoczenie, nie udałoby mi się go ogłuszyć. Nie patrząc na nic wokoło, szybko podszedłem do pierwszego z brzegu, rżącego cicho ogiera. Mając nadzieję, że nie zaalarmuje to świętujących przy ognisku złodziei, złapałem szybko lejce, starając się w ciemności uporać z węzłem mocującym konie do płotka. Zgrabiałe z zimna palce zdecydowanie w tym nie pomagały, po paru chwilach długich niczym godziny supeł jednak zastanowił się i rozwinął,  puszczając wolno moją upragnioną zdobycz. Nie czekając aż oszołomiony mężczyzna ocknie się i podniesie alarm, wskoczyłem zgrabnie na siodło, już mniej zgrabnie prawie spadając z drugiej strony. Nigdy nie lubiłem koni, a gdyby nie fakt, że miałem rękę do zwierząt, już dawno zaniechałbym pomysłu posiadania takowego. Uspokajając ogiera klepaniem po szyi - a przynajmniej mając nadzieję, że go uspokajam - zawołałem cicho Jaxa i rzuciłem mu jeden z wystających z torby pasków mięsa. Połknął go szybko, nawet nie gryząc, po czym zerknął na mnie, jakby nieśmiało licząc na więcej. Pokręciłem jednak głową, spinając konia do biegu. Zanim którykolwiek z biesiadujących mężczyzn mnie spostrzegł, galopowałem już w dal, cudem tylko przekonując konia, aby robił co mu każę. Nieopodal biegł Jax, migało mi w ciemności tylko jego rude futro.
Przejechałem tak spory kawałek. I pewnie pokonałbym jeszcze większy, gdybym nie musiał zatrzymać się nieopodal jakiejś na wpół zamarzniętej rzeki. Oba towarzyszące mi zwierzaki odmówiły wszelkiej współpracy, dopóki nie pozwoliłem im zejść nad wodę. Nie mając tu możliwości wypowiedzenia własnego zdania na ten temat, rozglądałem się czujnie, zakładając ręce na piersi i tupiąc w miejscu, aby zrobiło mi się choć trochę cieplej.
Najwyraźniej jednak nie byłem dostatecznie czujny. Nagle poczułem jak ktoś przyciska mi coś zimnego - przypuszczalnie ostrze - do kręgosłupa.
No to wpadłem.

<Abigail?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon wykonała prudence. z Panda Graphics.