czwartek, 22 lutego 2018

Od Bluvertigo CD Abigail

Spokojnie jechałem na moim skradzionym koniu za tą dziwaczną kobietą, raz po raz tylko zerkając na mknącego w mroku po mojej prawej Jaxa. Martwiłem się trochę o jego łapę, gdyż jechaliśmy tak już dłuższy czas, a ze względu na jego dawną kontuzję nie mógł tak długi czas podróżować bez odpoczynku. Nawet po kilkugodzinnym marszu zaczynał utykać i skamleć cicho, choć widać było, że ból nim targający jest dużo silniejszy, niż po sobie pokazuje. Teraz jednak jego ruda grzywa migała mi tylko co jakiś czas, a sam Jax nie wydawał z siebie nawet sapnięcia, które pozwoliłoby mi przypuszczać, że nie wszystko jest z nim w porządku. Przełknąłem zatem ślinę i oderwałem od niego wzrok, skupiając się na jeździe. Nie byłem do końca pewien, czy powinienem za tą kobietą jechać, a już przekonany byłem, że nie mogę jej ufać. Na pewno nie był to typ człowieka, z którym mógłbym się dogadać. Przy niej wolałem mieć się na baczności, szczególnie iż wydawała się być tak bardzo pewna siebie i przekonana o własnej nieomylności, iż sądziłem, że w końcu potknie się i się zdradzi, a takich ludzi nie lubiłem. Mój ojciec był dokładnie taki sam. Z tego też powodu zastanawiałem się czy w pewnym momencie po prostu nie zboczyć z drogi i nie odjechać. Mój koń był szybki, a ja sam doskonale wiedziałem, jak się ukrywać tak, aby nie zostać odnalezionym - szczególnie wówczas, gdy tego nie chciałem. Nic by nie mogła poradzić. Widziałem jednak, że ona sama uważała siebie za coś w rodzaju... wybawicielki? Całą sobą pokazywała, że ma moc i jest zdolna do wielu rzeczy, a to tym bardziej mnie zniechęcało do niej, ale i intrygowało. Między innymi natychmiast zauważyłem, że magią odgarniała płatki śniegu z mojej drogi, tworząc jakby korytarz wśród zamieci. Było to całkowicie bezużyteczne, gdyż z moim wyostrzonym wzrokiem i tak doskonale sobie w takich warunkach radziłem, szczególnie iż żyłem od dziecka na takich terenach, gdzie dzień bez śnieżycy był istnym cudem. Jeśli jednak to zrobiła, aby umożliwić mnie widzenie - choć i tak widziałem dobrze bez tych jej sztuczek - to najwyraźniej miała co do mnie jakieś plany. Wcale nie uśmiechało mi się ich znać, jednak póki co skłonny byłem rzeczywiście pojechać za nią i przekonać się, czego ode mnie chce. Zawsze miałem niebywałe szczęście, jeśli chodzi o wyplątywanie się z wszelakich kłopotów - i jeszcze większego pecha do wpadania w nie, ale mniejsza z tym - więc stwierdziłem, że postawię na improwizację i po prostu co będzie, to będzie. Spiąłem konia do szybszego biegu, aby dogonić jadącą przodem kobietę. Dźgnąłem ją w ramię, a gdy spojrzała na mnie zdziwiona, dałem jej ruchem ręki znać, aby się zatrzymała. Gdy potrząsnęła tylko głową i spojrzała znów przed siebie, uznając najwyraźniej rozmowę za skończoną, szybkim jak kobra ruchem wyrwałem jej lejce z dłoni i zatrzymałem zarówno jej, jak i mojego wierzchowca.
- Co ty wyprawiasz? Musimy uciekać! - syknęła, ale jak ona zignorowała wcześniej mnie, tak i ja zrobiłem to teraz. Szybko zeskoczyłem z konia w śnieg i opadłem na kolana, łapiąc podbiegającego do mnie truchtem Jaxa. Zagłębiając palce w miękką sierść, zapewniłem wilka szeptem, że już niedługo będzie mógł odpocząć. Nie zważając na wampira za moimi plecami, podszedłem spokojnie do mojego konia i z torby przytroczonej do siodła wygrzebałem pasek mięsa i bukłak pełen wody. Wszystko to zaniosłem ponownie do Jaxa. Mięso połknął nawet nie gryząc, wodą zaś polewałem mu pysk, aby mógł zlizać ją i napić się trochę. Następnie i ja pociągnąłem łyk i odniosłem bukłak do torby. Kilka chwil później znów siedziałem w siodle, a Jax siedząc w śniegu wylizywał okolice blizny na swojej łapie. Najwyraźniej zaczynała mu już dokuczać, jednak odzyskał nieco sił po nakarmieniu go, gotowy więc był do dalszej drogi. Po raz kolejny ucieszyłem się, że potrafię tak dobrze porozumieć się ze zwierzętami, zrozumieć mowę ich ciała i niejako "porozmawiać" z nimi, gdyż dzięki temu posiadałem zawsze znacznie bardziej lojalnych niż ludzie towarzyszy. Spojrzałem chłodno na kobietę.
- Możemy ruszać. - mruknąłem, po czym nie zważając na nią, ruszyłem szybko w dalszą drogę, z Jaxem u boku.
***
Kilka godzin później jechaliśmy już przysypaną śniegiem drogą, prawdopodobnie zmierzając do jakiegoś miasta. Nie mogłem zorientować się na mapie, także jedynie lustrowałem czujnym wzrokiem okolicę. Śnieg dawno przestał już padać, powoli nastawał świt. Gdzieś wokół nas dało się już słyszeć radosne ćwierkanie zimowych ptaków, które - niewidoczne dla ludzkich oczu - skakały gdzieś po ośnieżonych drzewach. W mroku dalej trzymał się Jax, zaś przede mną jechała wampirzyca. Podczas podróży cały czas próbowała się utrzymywać przede mną, więc w końcu jej pozwoliłem, trzymając się z tyłu. W ten sposób co prawda mogłem jej z łatwością zwiać, ale skoro postanowiłem dać jej na razie szansę, tylko uważnie obserwowałem otoczenie.

<Abigail?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon wykonała prudence. z Panda Graphics.