poniedziałek, 26 lutego 2018

Od Abigail do Bluvertigo

Chłopak skręcił gdzieś, ale ja wolałam najpierw zająć się bandziorami. Zeszłam na ziemię i zaczęłam iść w ich stronę. Schowałam na razie łuk na plecy. Uwielbiałam jak śnieg skrzypiał mi pod nogami, wydawał przy tym taki ładny dźwięk. Niestety nie mogłam zostawiać śladów i stąpałam tak lekko jak mogłam. Po jakimś czasie moją drogę przebiegł Jax i biegł dalej w głąb lasu. Potem usłyszałam wycie i nagłe zerwanie się wielu koni w stronę wycia. Ja również zaczęłam iść w stronę dźwięku. Po jakimś czasie Jax znowu przebiegł koło mnie. Powędrowała za nim wzrokiem, patrząc w którą stronę biegnie. To już wiem, gdzie potem mam iść. Uśmiechnęłam się sama do siebie. Szłam jeszcze przez jakiś czas w stronę z której przybiegł Jax, w końcu natrafiłam na grupę mężczyzn, którzy nieporadnie szukali jakiegoś tropu.
- Czy nie zgubiłaś się dziewczynko? - zapytał jeden bezzębny.
- Czy nie wiesz, że niebezpiecznie jest chodzić samej po lesie? - wychylił się jeszcze jeden.
- Ja wiem, ale w grupie też nie zawsze jest bezpiecznie - powiedziałam posyłając im uśmiech spod kaptura i zniknęłam w cieniu, po czym wdrapałam się na najbliższe drzewo. Mężczyźni zdezorientowani zaczęli się rozglądać gdzie zniknęłam, wtem gardło jednego przeszyła pierwsza strzała.
- Łuczniczka - krzyknął jeden z nich.
- Coś gorszego - powiedziałam zza gęstwiny liści. - Będzie umierał każdy z was, po kolei, do póki nie powiecie mi kto was przysłał i po co - powiedziałam z spokojem w głosie, naprężając łuk.
- Eee... Naasz przyywódca znallazł ogłooszenie i mieliśmmy się podzieelić nagroodą za głowwę takkiego jedneego gościia - wydukał jeden z nich.
- Więcej konkretów - wykrzyczałam prawie z mojej dotychczasowej kryjówki i strzała przeszyła kolejne gardło. Po chwili znowu usłyszałam stukot kopyt, które zatrzymały się niedaleko mnie. Nagle w bardzo cienki konar, na którym siedziałam uderzył miecz. Gałąź się złamała, a ja mimowolnie upadłam na ziemię. Mój amulet rozbił się o kamień.
- Cholera - powiedziałam mimowolnie celując z łuku w mężczyzn stojących za postacią, która mnie zwaliła, ale tak, aby wydawało się, że celuje w postać.
- Po co ci takie konkrety ładna buzio? Chyba nie chciała byś, aby coś ci się w nią stało? - wyciągnął zza pasa srebrny sztylet. No to jestem w... 
- Ja tylko tędy przechodziłam i natknęłam się na was - powiedziałam broniąc się w jakikolwiek sposób mimo, że był dość głupi. Na uniwersytetach nie uczyli co mówić, kiedy jest się o krok od zranienia. W domu guwernantka też mnie tego nie uczyła.
- Zabierz ten łuk, bo zrobisz sobie krzywdę - powiedziała do mnie postać. Teraz zauważyłam, że był to chyba ich przywódca. 
- Okej - odrzekłam patrząc się mu w oczy i wypuściłam strzałę, która trafiła w pierś jednego z mężczyzn, padł na ziemię. Serce przestało bić, idealnie. Zostało czterech. Przywódca widząc co się stało podszedł bliżej mnie i złapał za gardło podnosząc do góry.
- Jesteś bardzo lekka, jak na kogoś w swoim wieku - powiedział spoglądając na moją twarz. - Myślisz, że nie poznał bym pobratymca naszego zleceniodawcy? - Powiedział prawie z śmiechem, przywołał gestem ręki jednego z ludzi, aby przytrzymał mi rękę, nie dał rady i dołączyła do niego pozostała dwójka trzymając mi wyprostowaną rękę . Przyłożył mi srebrny sztylet poziomo do ręki i zaczął ją rozcinać zaczynając od ramienia, skręcając do wewnętrznej strony i dochodząc do otwartej ręki. Srebro strasznie mnie paliło, po prostu parzyło, przez co rana nie mogła się zasklepić. - I co fajnie jest czuć ból? - zaczął się psychopatyczne śmiać.
Ja już nie mogłam wytrzymać i przewrotem w tył odepchnęłam go nogami, po czym upadł i wykręcając rękę z uścisku trzech mężczyzn. Stałam teraz z całą zakrwawioną ręką.
- Bardzo mnie rozgniewaliście - popatrzyłam się jeszcze na roztrzaskany amulet, nie wiem czy prędko zdołam zrobić drugi. - Oj, bardzo - w mojej zdrowej ręce, na szczęście prawej, pojawił się lodowy miecz. Jednemu z nich wbiłam go w brzuch, drugiemu odrąbałam głowę, a trzeciemu obie ręce, po czym się wykrwawił i na śniegu ułożyły się piękne, małe rzeczki krwi, trójki martwych. - Ty - powiedziałam, wskazując mieczem, który po chwili zamienił się w sztylet na ich przywódcę i mojego głównego oprawcę. - Nie, nie - zaczął się cofać do tyło dalej w połowie leżąc - Nie dam ci szybkiej śmierci. Będziesz się powoli wykrwawiał, ale nie dasz rady nigdzie się ruszyć, nie dasz rady nic powiedzieć - zbliżałam się do niego, mówiąc to, aż on natrafił na drzewo. Kucnęłam przed nim i przygniotłam go do ziemi. Na jego brzuchu wyryłam moje inicjały, ale tak, aby krew powoli płynęła, nie za głęboko. Potem odcięłam my nerwy dzięki którym mogły funkcjonować nogi. Medycyna jest piękna, nie dość, że mogę leczyć to mogę też kogoś zabijać tak, aby umierał przez wiele godzin w męczarniach. Na koniec język, gdyby jednak ktoś go znalazł. Popatrzyłam się na swoje dzieło i odwróciłam chcąc już odejść, wtem usłyszałam świst zmierzający w moja stronę. Obok głowy złapałam strzałę, moją strzałę. Zapomniałam łuku, zawróciłam, powiększyłam torbę i schowałam tam łuk, razem z kołczanem, po czym przewiesiłam ją już tylko przez ramię. - Musisz się nauczyć lepiej celować - uśmiechnęłam się do niego i zostawiłam go tak na pastwę losu.
Kiedy oddaliłam się już dość daleko przypomniałam sobie o krwawiącej ręce. Mimowolnie na nią spojrzałam, cała była pokryta we krwi, a teraz również część mojego ubrania. Na szczęście nie poplamiłam się krwią bandytów. Czułam palący ból w całej ręce, ledwo mogłam nią ruszyć. Nie chciała się zasklepić. Cholera, trucizna. Ten facet faktycznie znał się na wampirach. Nasmarował miecz trucizną na wampiry, która nie pozwala na natychmiastowe zasklepienie ran. Nawet Łowcy takich nie mieli. To skąd jakiś leśny bandzior, chwila. Mówił, że jestem pobratymcem jego zleceniodawcy. Przyłożyłam dłoń do twarzy. 
- Wampir - prawie wyszeptałam i zabrałam dłoń. - Kto może być na tyle głupi, aby targać się na życie zwykłego człowieka, no dobra. Zmiennokształtnego. A w dodatku rozsyłać listy gończe, bandytów i Łowców... Ja będę musiała na ten temat porozmawiać z Alfredem. On na pewno ma jakiś spis wampirów, ale w tym celu musiałam bym się wybrać do zamku, czego na razie raczej nie chcę. Mój najlepszy przyjaciel na pewno dla mnie go znajdzie, na pewno. Alfred umie wszystko - prawie się zaśmiałam. A ja mu się tak rzadko odwdzięczam. Potem coś wymyślę.
Teraz muszę się zająć ręką. Sama tego nie zrobię. Z torby wyjęłam jakąś szmatkę i obwiązałam dookoła nadgarstka tak, aby krew nie kapała na ziemię. Co nie zmieniało faktu, że to mnie po prostu piekło jak nie wiem co. Mrowienie przechodziło nawet lekko do jednej strony szyi, aż tak bolało. 
- Daleko w takim stanie nie zajdę - lekko się załamałam i w jednym momencie zapomniałam o tym, że potrafię czarować, ale w takim stanie prędzej się zabiję niż się uleczę. W końcu doszłam do jakiejś chatki. Mam nadzieję, że będzie tak ktoś, kto da radę mi zawiązać bandaż i pomóc. Zapukałam do drzwi. Dalej z twarzą skrytą pod kapturem zaczęłam mówić.
- Czy mogę wejść? Potrzebuję pomocy - wyciągnęłam spod peleryny zakrwawioną rękę, a szmatka, którą obwiązałam nadgarstek, zaczęła już przeciekać. Połowę ubrania miałam splamioną w krwi. - Proszę tylko o jakąś pomoc i schronienie - dodałam i czekałam tak z opuszczona głową z kapturem, który zasłaniał mi całą twarz. Jeżeli ten ktoś będzie chciał mi pomóc to go zdejmę, bo po co się ukrywać, jeszcze tylko schowałam kły tak, aby nie były wydłużone. Na szczęście wampirza krew nie wywołuje u nas tego co ludzka, nie jest nawet zdatna do picia.

(Bluvertigo(Vertigo)?)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon wykonała prudence. z Panda Graphics.