Bałam się ich reakcji, ale jakoś nikt zbyt źle... Na razie... Na mnie nie reagował. Siedziałam tak dalej pod tym drzewem skulona. Rozglądałam się za drogą ucieczki, ale takowa obecnie w moim stanie nie istniała. "Łowcy i tak by przeczesali tą chatkę" Tłumaczyłam sobie w myślach, skulona. Ręka już minimalnie mniej mnie bolała, ale było i tak widać czerwone ślady, które się mikroskopijnie powiększały. Równie dobrze mogłam bym teraz wrócić na zamek i tam się wykurować. Gdyby Alfred widział mnie w tym stanie to chyba by się popłakał i nie prędko by mnie wypuścił, ale miałam bym pewność bezpieczeństwa i przyjaciela przy boku, już mało mi ich zostało. Poczułam, że chyba łza spłynęła mi po policzku, ale musiałam być silna. Nie mogłam się poddać, nie w takim momencie. Nie mogę zostawić tak Alfreda bez niewiedzy o tym co się ze mną stało. On tam na mnie czeka. Widzę czasem w tafli wody jak wychodzi na balkon w moim pokoju i na coś czeka patrząc w gwiazdy. Czyżby czekał na mój powrót? Ale po co przecież jestem nic nie wartym śmieiem, którego szuka cały świat i włóczy się bez konkretnego celu. Co z tego, że ratowałam też życie to nic mi nie da. Nic nie odkupi moich win. Nigdy... Jedyne co mi pozostaje to żyć i nie trafić na sąd tam gdzieś w górze, bo sama nie wiem jak by się to skończyło. Przed tym jak zostałam wampirem byłam wierząca i nadal pozostaję, no z małymi zmianami, ale jednak.
Gdybym nie używała wtedy magii mogłam bym teraz przeteleportować się gdzieś indziej i zniknąć w odmętach zapomnienia. Obecnie byłam okropnie zmęczona i lekko osłabiona, a powieki same mi się zamykały. Nie obchodziło mnie nawet to, że mogłam być w niebezpieczeństwie. Zasnęłam.
Stałam na zewnątrz i przyglądałam się płonącemu domu nad urwiskiem, w pośpiechu szukałam wejścia lub sposobu, aby się tam dostać. Obiegłam dom paręnaście razy, w końcu znalazłam wejście w oknie u góry. Weszłam do pokoju dziecka, nie zajął się on jeszcze ogniem. Był przepełniony książkami, magicznymi reliktami, ziołami, naszyjnikami, kadzidłami i przeróżnymi runami i tego typu rzeczami. Był on bardzo duży i przestronny. Na ścianach były powywieszane różne notatki. Przez niektóre zabawki mogło się wydawać, ze jest to pokój dziewięciolatki lecz pozostałe rzeczy na to nie wskazywały. Gdzieś w koncie stał nawet różowy jednorożec. Łóżko było z drewna z różnymi kolorowymi firankami, można było powiedzieć, że było "wróżkowe". Rozglądnęłam się jeszcze raz. Nikogo tu na szczęście nie było. Kiedy zaczęłam iść w stronę drzwi, aby zbiec na dół podłoga pode mną się zawaliła, a ja upadłam na kamienną posadzkę. Co było dziwne bardzo mnie to bolało i czułam gorąco, które biło od płomieni. Było to dla mnie coś nowego, chyba skręciłam kostkę. Nie zastanawiałam się nad tym za bardzo. Stałam w samym centrum pożaru. Dobiegły mnie krzyki z pokoju obok. Ledwo wstałam i kulejąc tam podeszłam. Czułam, że muszę tam wejść, pomóc. W końcu dotarłam do drzwi. Nie mogłam otworzyć drzwi, moje moce tu nie działały. Tak samo siła i wszystko co posiadałam, nie mogłam nawet polegać na zwykłej sile, którą wykształciłam przez ćwiczenia. Nie mogłam nic zrobić, a krzyki się nasilały. Usłyszałam dobiegający z środka głos mężczyzny.- Gdzie jest wasza córka - krzyczał z irytacją, słyszałam kroki.- Nic wam nie powiemy - mówił z odwagą inny męski głos.- To nic - odparł bez skruchy - Zatem was spalimy, a ona się znajdzie - mówił z stoickim spokojem - Sama nie mogła daleko uciec, a w lesie czeka na nią śmierć - zaczął złowieszczo się śmiać.
- Nie doceniasz jej. Ona nie jest zwykłą elfką - powiedziała jakaś kobieta, po czym usłyszałam, że ktoś dostał z liścia.
- Milcz rybo - wykrzyczał oprawca. - Nie przerywa mi się. A gdyby nie była wyjątkowa to po co byśmy tutaj przychodzili? A nikt sobie nie poradzi z wampirami, które grasują w tym lesie, a już na pewno nie dziecko.
- Ona prędzej by się z nimi zbratała niż dała zabić - znowu wtrąciła kobieta.
- Czy ja ci coś mówiłem?! - wywrzeszczał - Może zaraz ci język odetnę i już nic nie zaśpiewasz? Hmm? - po chwili się uspokoił. - To ja was może tutaj tak zostawię - powiedział po czym usłyszałam kroki i ciszę z cichym szlochem.
Drzwi puściły i wbiegłam tam nie zważając na ból w kostce. W środku był tylko pewien mężczyzna razem z kobieta, trzymali się za ręce, wtuleni w siebie.
- Mama? Tata? - powiedziałam prawie bezgłośnie z łzami w oczach. Jak najszybciej do nich podbiegłam mijając płomienie. Już prawie ich złapałam, ale nagle podłoga pod nimi się zapadła, czas wydawał się zwolnić, moja mama razem z tatą patrzyli z troską i spokojem w moje oczy, nie spuszczając mnie z oczu nawet w takiej chwili. Upadłam na kolana i schowałam twarz w dłonie po czym poczułam wielki potok łez na mojej twarzy i rękach, gasiły one płomienie zbierające się dookoła mnie. Za mną po cichu szedł mężczyzna, przez którego oni zginęli i nie jesteśmy już razem. Nie stawiałam oporu. Ja... już nic nie chciałam. Poczułam jedynie przeszywający ból przechodzący przez plecy, a następnie przeszywający serce, to które było już złamane zostało rozdarte i nic go już nie naprawi
Obudziłam się cała spocona i zalana łzami. Nie wiem jak długo spałam, ani gdzie byłam.
(Bluvertigo(Vertigo)? Wybacz mi, że tak długo czekałaś, ale miałam pełno spraw na głowie i bardzo ograniczony dostęp do komputera, ale w końcu mi się udało)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz