poniedziałek, 16 kwietnia 2018

Od Abigail do Bluvertigo

Bałam się ich reakcji, ale jakoś nikt zbyt źle... Na razie... Na mnie nie reagował. Siedziałam tak dalej pod tym drzewem skulona. Rozglądałam się za drogą ucieczki, ale takowa obecnie w moim stanie nie istniała. "Łowcy i tak by przeczesali tą chatkę" Tłumaczyłam sobie w myślach, skulona. Ręka już minimalnie mniej mnie bolała, ale było i tak widać czerwone ślady, które się mikroskopijnie powiększały. Równie dobrze mogłam bym teraz wrócić na zamek i tam się wykurować. Gdyby Alfred widział mnie w tym stanie to chyba by się popłakał i nie prędko by mnie wypuścił, ale miałam bym pewność bezpieczeństwa i przyjaciela przy boku, już mało mi ich zostało. Poczułam, że chyba łza spłynęła mi po policzku, ale musiałam być silna. Nie mogłam się poddać, nie w takim momencie. Nie mogę zostawić tak Alfreda bez niewiedzy o tym co się ze mną stało. On tam na mnie czeka. Widzę czasem w tafli wody jak wychodzi na balkon w moim pokoju i na coś czeka patrząc w gwiazdy. Czyżby czekał na mój powrót? Ale po co przecież jestem nic nie wartym śmieiem, którego szuka cały świat i włóczy się bez konkretnego celu. Co z tego, że ratowałam też życie to nic mi nie da. Nic nie odkupi moich win. Nigdy... Jedyne co mi pozostaje to żyć i nie trafić na sąd tam gdzieś w górze, bo sama nie wiem jak by się to skończyło. Przed tym jak zostałam wampirem byłam wierząca i nadal pozostaję, no z małymi zmianami, ale jednak.
Gdybym nie używała wtedy magii mogłam bym teraz przeteleportować się gdzieś indziej i zniknąć w odmętach zapomnienia. Obecnie byłam okropnie zmęczona i lekko osłabiona, a powieki same mi się zamykały. Nie obchodziło mnie nawet to, że mogłam być w niebezpieczeństwie. Zasnęłam.

Stałam na zewnątrz i przyglądałam się płonącemu domu nad urwiskiem, w pośpiechu szukałam wejścia lub sposobu, aby się tam dostać. Obiegłam dom paręnaście razy, w końcu znalazłam wejście w oknie u góry. Weszłam do pokoju dziecka, nie zajął się on jeszcze ogniem. Był przepełniony książkami, magicznymi reliktami, ziołami, naszyjnikami, kadzidłami i przeróżnymi runami i tego typu rzeczami. Był on bardzo duży i przestronny. Na ścianach były powywieszane różne notatki. Przez niektóre zabawki mogło się wydawać, ze jest to pokój dziewięciolatki lecz pozostałe rzeczy na to nie wskazywały. Gdzieś w koncie stał nawet różowy jednorożec. Łóżko było z drewna z różnymi kolorowymi firankami, można było powiedzieć, że było "wróżkowe". Rozglądnęłam się jeszcze raz. Nikogo tu na szczęście nie było. Kiedy zaczęłam iść w stronę drzwi, aby zbiec na dół podłoga pode mną się zawaliła, a ja upadłam na kamienną posadzkę. Co było dziwne bardzo mnie to bolało i czułam gorąco, które biło od płomieni. Było to dla mnie coś nowego, chyba skręciłam kostkę. Nie zastanawiałam się nad tym za bardzo. Stałam w samym centrum pożaru. Dobiegły mnie krzyki z pokoju obok. Ledwo wstałam i kulejąc tam podeszłam. Czułam, że muszę tam wejść, pomóc. W końcu dotarłam do drzwi. Nie mogłam otworzyć drzwi, moje moce tu nie działały. Tak samo siła i wszystko co posiadałam, nie mogłam nawet polegać na zwykłej sile, którą wykształciłam przez ćwiczenia. Nie mogłam nic zrobić, a krzyki się nasilały. Usłyszałam dobiegający z środka głos mężczyzny.- Gdzie jest wasza córka - krzyczał z irytacją, słyszałam kroki.- Nic wam nie powiemy - mówił z odwagą inny męski głos.- To nic - odparł bez skruchy - Zatem was spalimy, a ona się znajdzie - mówił z stoickim spokojem - Sama nie mogła daleko uciec, a w lesie czeka na nią śmierć - zaczął złowieszczo się śmiać.
- Nie doceniasz jej. Ona nie jest zwykłą elfką - powiedziała jakaś kobieta, po czym usłyszałam, że ktoś dostał z liścia.
- Milcz rybo - wykrzyczał oprawca. - Nie przerywa mi się. A gdyby nie była wyjątkowa to po co byśmy tutaj przychodzili? A nikt sobie nie poradzi z wampirami, które grasują w tym lesie, a już na pewno nie dziecko.
- Ona prędzej by się z nimi zbratała niż dała zabić - znowu wtrąciła kobieta.
- Czy ja ci coś mówiłem?! - wywrzeszczał - Może zaraz ci język odetnę i już nic nie zaśpiewasz? Hmm? - po chwili się uspokoił. - To ja was może tutaj tak zostawię - powiedział po czym usłyszałam kroki i ciszę z cichym szlochem.
Drzwi puściły i wbiegłam tam nie zważając na ból w kostce. W środku był tylko pewien mężczyzna razem z kobieta, trzymali się za ręce, wtuleni w siebie.
- Mama? Tata? - powiedziałam prawie bezgłośnie z łzami w oczach. Jak najszybciej do nich podbiegłam mijając płomienie. Już prawie ich złapałam, ale nagle podłoga pod nimi się zapadła, czas wydawał się zwolnić, moja mama razem z tatą patrzyli z troską i spokojem w moje oczy, nie spuszczając mnie z oczu nawet w takiej chwili. Upadłam na kolana i schowałam twarz w dłonie po czym poczułam wielki potok łez na mojej twarzy i rękach, gasiły one płomienie zbierające się dookoła mnie. Za mną po cichu szedł mężczyzna, przez którego oni zginęli i nie jesteśmy już razem. Nie stawiałam oporu. Ja... już nic nie chciałam. Poczułam jedynie przeszywający ból przechodzący przez plecy, a następnie przeszywający serce, to które było już złamane zostało rozdarte i nic go już nie naprawi


Obudziłam się cała spocona i zalana łzami. Nie wiem jak długo spałam, ani gdzie byłam.


(Bluvertigo(Vertigo)? Wybacz mi, że tak długo czekałaś, ale miałam pełno spraw na głowie i bardzo ograniczony dostęp do komputera, ale w końcu mi się udało)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon wykonała prudence. z Panda Graphics.